Nigdy bym nie pomyślała, że prawdziwa przygoda może mnie jeszcze zaprowadzić na Fidzi. I nie na leżaki nad cudownym oceanem smakować owoce morza dopiero co złowione przez mieszkańców wyspy, zaserwowane na talerzu z muszli czy doskonałe owoce a przede wszystkim kokos. Moja przygoda jest tego zupełnym przeciwieństwem.
Zostać rozbitkiem!
Ale od początku! Na swoją rajską plażę jak rozbitek musiałam dopłynąć w pław, mając jedynie bardzo skromny zestaw ubrań, który miał mi służyć przez najbliższe tygodnie. Nie był to długi odcinek (ok 500 metrów- no jasne!!! nie długi!), ale silne fale porządnie podtapiały i absolutnie nie ułatwiały zadania. W tej przygodzie towarzyszyło mi jeszcze 15 osób, które dosłownie chwilę wcześniej miałam okazję poznać. Ludzie z różnych miast w Polsce (i nie tylko!), w różnym wieku, pasjami, zawodami i życiowymi doświadczeniami a na pewno ponadprzeciętną tężyzną fizyczną. W jednej chwili staliśmy się jedną społeczności, gdzie każdy jej członek jest bardzo ważnym elementem z układance o nazwie “Wyspa przetrwania”.
Adaptacja wyspy
Właściwie prawie bez słów udało nam się podzielić zadaniami: budową szałasu, pleceniem posłań, pierwszym rekonesansem wyspy w poszukiwaniu podstawowego zaopatrzenia i przede wszystkim wskrzeszaniem ognia, który pozwoliłby przygotować ciepły posiłek.
Szałas bardzo szybko zaczął przypominać przyjemne miejsce. Usytuowany był między dwoma wijącymi się drzewami, gdzie wetknięto bambusowy pień, na który następnie ułożyliśmy największe, jakie znaleźliśmy na wyspie palmowe liście.
W między czasie pletliśmy posłania, aby nocą nie leżeć bezpośrednio na piachu. Wraz z kolejnym łóżkiem z dziewczynami nabierałyśmy wprawy i doświadczenia. Dzieliłyśmy się między sobą nowymi technikami i sposobami tkackimi, które na poczekaniu wymyślałyśmy.
Część osób udała się na spacer po wyspie. Niedaleko naszego obozu została odnaleziona studnia ze słodką wodą, niezliczone ilości palm kokosowych dające doskonały napój. Były też duże i małe owoce, zupełnie nieznane nam wcześniej obce roślinki, ale jadalne, które z zaciekawieniem próbowaliśmy: strączkowe, orzechopodobne i coś, co nazwaliśmy drzewnym ananasem. Napotkane papajowce nie obradzały jeszcze dojrzałymi owocami, ale te dostępne nadawały się do spożycia jedynie po ugotowaniu.
A ogień? Praca nad jego zdobyciem trwała od samego początku, jak tylko dotarliśmy na wyspę. Nie mając krzesiwa posiłkowaliśmy się trzema znanymi nam metodami:
1) pocieranie bambus o bambus jak tarką z materiałem łatwopalnym pomiędzy nimi
2) metoda łuku
3) skrobanie bambusa i zsypywanie żaru na materiał łatwopalny.
Jak dzieciom internetu wszystko wydawało się banalnie proste. Rzeczywistość a film to jednak zupełnie co innego. Nasze starania związane ze zdobyciem ognia trwały cały dzień. Niestety bez osiągnięcia celu, chociaż kilkakrotnie wydawało się być tak bardzo blisko.
Hotel pod milionem gwiazd!
Pierwszy dzień to wór pełen wrażeń, który nie pozwolił nam szybko zamknąć oczu. Wylegując się na plaży wymienialiśmy się spostrzeżeniami, tworzyliśmy własne gwiazdozbiory o nowych, nam bliskich nazwach, a przede wszystkim pogłębialiśmy znajomości z osobami, które będą towarzyszami na “Wyspie Przetrwania”.
W półmroku, przy świetle niepełnego księżyca szukaliśmy po omacku i po natężeniu naszych głosów, przygotowanych za dnia posłań w szałasie. Trzeba przyznać, że chata dla szesnastu osób była dość ciasna ale własna! Sufit prześwitywał. Zapewne nikomu to nie przeszkadzało. Bo jakże niecodzienny jest widok błękitu nieba upstrzonego gwiazdami, wdzierającegi się do wnętrza przez majaczące na wietrze palmowe liście. To iście wymarzona kołysanka na dobranoc.
Koniec zabawy !
Noc nie była długa, wszystkich obudziła ekscytacja następnym dniem. Na zewnątrz jeszcze ciemno, księżyc zajmował swoją dominującą nad słońcem pozycję na niebie wraz z armią otaczających go gwiazd. Naszym śmiechom, dyskusjom, planowaniu i spekulacjom końca nie było. A przede wszystkim rozpierała nas ciekawość, co przyniesie kolejny dzień.
Dalszy ciąg zdarzeń podpowiedziała znaleziona w morzu butelka. Sprawa stała się jasna: przed nami pierwsza gra i zapewne podział na grupy.
Spełnienie kolejnego marzenia
Moje marzenia nigdy nie były związane z posiadaniem lecz z doświadczaniem. Najpierw była Afryka, ta czarna, równikowa, pełna tropikalnych lasów czy zwierzaków rodem z “Króla Lwa” (Kenia, Tanzania) czy lemury z Madagaskaru. Pragnęłam odwiedzić Danakil i tam zakochałam się w pustyniach. Kontynuacją stał się Sudan. Chciałam także poznać miejscowe ludy (Etiopia), ale to za mało. Od lat chodził za mną nocleg w wiosce Masajów. Tam zrozumiałam, że bliższe jest mi proste życie z tubylcami bez cywilizacyjnych gadżetów.
Odzwierciedleniem tego marzenia stała się także “Wyspa przetrwania”, gdzie oprócz skromnego zestawu ubrań, jedynymi zdobyczami cywilizacyjnymi był sznur i dwie maczety. Teraz zadanie i łatwe i trudne: zorganizować sobie życie.
Do tej pory miałam okazję tylko podglądać jak żyją przedstawicie różnych grup etnicznych, teraz mogłam doświadczyć tego na własnej skórze, bez szczotki, mydła, gumki do włosów, obcinacza do paznokci czy telefonu komórkowego (chociaż ten przedmiot w ubogiej Afryce jest nadzwyczaj rozpowszechniony!)
Co do tego ostatniego, z łatwością udało mi się wyzbyć potrzeby jego posiadania. Codzienne zajęcia związane z poprawianiem komfortu życia na wyspie zaprzątały całkowicie uwagę. Skoncentrowanie na rzeczach najbardziej podstawowych stało się najważniejsze. To niesamowite, że w jednej chwili w głowie następuje całkowite przewartościowanie i odwrócenie priorytetów.
Również brak podstawowych środków czystości, do których wydawało mi się, iż jestem przyzwyczajona nie stanowiło trudności. Właściwie to chyba inaczej powinnam rozpocząć ten akapit. Wszyscy pachnieliśmy tak samo: lasem palmowym, wilgocią i solą z nad oceanu, piachem po nocy, krabami po kolacji, zmoczonymi skarpetkami po konkurencjach. A co ciekawe, wszyscy jednogłośnie stwierdziliśmy, że pewnie przez jedzenie naturalnych, nieskażonych pestycydami pokarmów NIE ŚMIERDZIMY! Jedyne z czym naprawdę trudno było walczyć to kołtuny na głowie i bomba biologiczna pod paznokciami u rąk. Istny dramat dla kobiety!
Z czasem (i to bardzo krótkim!) dostrzegłam także pewne paradoksy: wyostrzenie zmysłu wzroku, słuchu i powonienia. Odstawienie świecących ekranów i książek czytanych przy lichej lampie pozwoliło znacząco uzdrowić moje oczy. Uszy słyszały każdy szelest skrzydeł ptaków wśród wysokich traw i piski pisklaków w gniazdach. Nos przy każdym powiewie wyczuwał palący się bambus, który całymi dniami nie chciał dać ognia.
Szczęście zaczynają dawać Ci drobiazgi. W tych okolicznościach urastają do rangi doznań iście magicznych: znalezienie kokosa z kruchą masą wewnątrz, a jeszcze lepiej ze słodkim “pączusiem”, którym wręcz dzieliliśmy się rytualnie, podając miedzy sobą brudnymi rękami. Niezwykły stawał się metaliczny smak wody z menażki, powiew wiatru o słonym zapachu, smak i zapach surowych krabów, z których to co najcenniejsze wysysa się ze szczypców i samo polowanie na nie, będące fantastyczną grupową zabawą ale i wyzwaniem, by zaspokoić nieustający głód.
Dla mnie jednak najbardziej niezapomniane będą przegadane noce pod rozgwieżdżonym niebem, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki i gwiazdozbiór KOTA wywijającego nad nami swym ogonem.
Materiały z moim udziałem znajdują się w poniższych linkach:
IPLA TV – wywiad: https://www.ipla.tv/Ewa-chojnowska-miss-na-koncu-swiata/vod-9861680
Odcinek 1: https://www.ipla.tv/Wyspa-przetrwania-odcinek-1/vod-10130312
Odcinek 2: https://www.ipla.tv/Wyspa-przetrwania-odcinek-2/vod-10246534
Videoblog 1: https://www.ipla.tv/Videoblog-ewa-chojnowska/vod-10166932
Wszystkie odcinki: http://kainaz.com/seriale-online-polsat-gratis/wyspa-przetrwania-online
Pudelek: http://www.pudelek.tv/video/Miss-Mazowsza-na-Wyspie-Przetrwania-Dieta-byla-bardzo-uboga-Zapomnielismy-o-grzebieniu-i-szczotce-do-zebow-17008/
Nowy Dzwon: http://www.nowydzwon.pl/2017/11/wyspa-przetrwania-minskiej-miss/