Mając już przesyt wielkim miastem jakim jest stolica Azerbejdżanu Baku, zdecydowałam się ruszyć w stronę gór, które ostatnio bardzo mnie pochłonęły. W tym wypadku decyzja była oczywista: kierunek Kaukaz! A ponieważ na miejscu miałam mało czasu, nie znam rosyjskiego postanowiłam posiłkować się lokalnym organizatorem wyszukanym na Facebook – Camping Azerbaijan .
Wioska Griz i Grizdahna – spotkanie z miejscowymi
Jeśli jest jakieś miejsce, do którego można się dostać a w Internecie niewiele widnieje informacji na jej temat, to ja chcę tam być! Wśród tych szczątkowych wzmianek dotarłam do pięknej galerii zdjęć wykonanych przez Vugar Sevdimali. Fotograf przedstawił przede wszystkim życie codzienne niewielkiej grupy ludzi, zamieszczających maleńką wioskę Griz oraz kilka panoram górskich (całą galerię znajdziesz tutaj)
Do wioski oddalonej o blisko 170km od Baku nie prowadzi żadna komunikacja publiczna. Z resztą dotrzeć do niej nie jest łatwo jeszcze z innego powodu: ostatni czterokilometrowy odcinek przez góry, który prowadzi do Griz jest nachylony pod dużym kątem, droga jest szalenie wyboista i niebezpiecznie kręta. Z tego też powodu nie każdy właściciel auta podejmie się ogromnego ryzyka zniszczenia swojego pojazdu a i umiejętności także by się przydały. Po naszą niewielką grupę (raptem 7 osób) przyjechały dwa zdezelowane auta (bo po tej drodze wszystkie po jakimś czasie są zdezelowane). I wtedy zaczęło się to co lubię najbardziej!
Ściśnięci na tylnym siedzeniu, gdzie w tyłek i kręgosłup wbijały się sprężyny, głowa uderzała o sufit a trwoga przed upadkiem w niewidoczną przepaść była wszechobecna (no może kierowca był wyluzowany aczkolwiek również i on, pomimo pasów ledwo trzymał się siedzenia z powodu wertepów) próbowaliśmy oglądać bajeczne panoramy za oknem. Powietrze było gęste od mgły. W szarej otulinie majaczyły białe od zamarzniętej wody krzaki, wyglądające jak cierniste ogrodzenie z krainy lodu. Gdzieniegdzie udawało się zobaczyć pionowe łyse ściany, ukazujące przekrój gór. Nieco wyżej, gdy przedarliśmy się przez chmury w końcu przed oczami mieliśmy zapowiedź widoków dzisiejszego dnia.
Wioska Griz znajduje się na wysokości ok 2000m n.p.m. Kiedyś liczyła 300 mieszkańców, teraz zamieszkiwanych jest 35 domów przez wielodzietne rodziny. Mają jedyny w swoim rodzaju język, którym już nikt inny się nie posługuje. W okolicy nie ma sklepów (najbliższy oddalony jest o 35km). Ich głównym zajęciem jest hodowla i rozród owiec, które sprzedają. Ludzie żyją z tego co sami zrobią lub wyhodują. A warunki nie są łatwe. Ziemia nie jest bardzo urodzajna, długo panują niskie temperatury i śnieg. Poza tym jest bardzo wietrznie. Wszystkie te kwestie sprawiają, że wegetacja jest tutaj bardzo ograniczona. Stąd zwierzęta to podstawa ich życia.
Nasza wizyta jest chwilową odskocznią od codzienności, gdzie wyrażają to największą i najszczerszą gościnność. Bo tacy są mieszkańcy Kaukazu. Ich domy to prosta konstrukcja wykonana z otynkowanego kamienia, które przed bardzo silnym wiatrem chronią ogromne głazy. Zaproszono nas do jednego z nich na obiad. Po pozostawieniu butów na schodach na zewnątrz budynku, weszłam do jasnej i dużej kuchni. Panował w niej porządek. Z resztą gospodyni nie posiadała zbyt wielu garnków, patelni, czy naczyń. Moją uwagę zwróciły dwa okna skierowane na piękną panoramę ośnieżonych szczytów gór. Z takim widokiem to mogłabym całymi dniami zmywać, lepić pierogi czy zawijać dolma (więcej o kuchni Azerbejdżanu znajdziesz TUTAJ)
Zaprowadzono mnie do kolejnego pomieszczenia. Było dużo ciemniejsze, ale przytulne. Na ścianach wisiały dywany, które jak się później dowiedziałam, gospodyni zrobiła samodzielnie. W pokoju przy skrajnie najdalszej ścianie stały nakryte wzorzystymi narzutami łóżka. Na jednym z nich ułożono kilka par “papuć” czyli miękkich kapci przypominających skarpetki, także wykonane przez panią domu. Siedziała ona na przeciwko drzwi na podłodze przy niskim stole zastawionym owocami i słodyczami. Pilnowała ceramicznego imbryka z herbatą ustawionego na tzw. kozie. To było jej główne zadanie podczas naszego posiłku przy sąsiednim stole. Towarzyszyła jej rodzina.
Do wioski nie dociera zbyt wiele osób. Mimo, iż żyją bardzo skromnie, każdego swojego gościa obdarzają najlepszymi przysmakami, które na co dzień są przygotowywane na bardzo szczególne okazje. Z resztą, zapachy niosące się z kuchni zapowiadały jedyną w swoim rodzaju ucztę.
Gdy tylko weszliśmy na stole czekał na nas lokalny chleb lawasz oraz tendir, a do tego biały twaróg oraz jogurt. Pojawiły się też novruzowe słodkość, przypominające baklawę (Novruz to święto wiosny, hucznie obchodzone w całym Azerbejdżanie). Jako danie główne zaserwowano zasmażane ziemniaki i kotlety mielone z barana. Wszystko posypane obficie cudownie pachnącą kolendrą. Nie mogło także zabraknąć domowej roboty konfitury do herbaty, którą oczywiście się zajadałam.
Ale to nie była jedyna rodzina, którą odwiedziłam tego dnia. Po trzynastokilometrowym szlaku (o którym zaraz), kolację zjedliśmy w wiosce Grizdahna, położonej dużo niżej, 1200m n.p.m. Mieszkają tu ludzie pochodzący z tej samej mniejszości, lecz zdecydowali się zamieszkać w bardziej sprzyjających warunkach terenowych. Tym razem mistrzem ceremonii herbaty był mężczyzna, który sprawnie posługiwał się samowarem. I to był pierwszy raz kiery miałam okazję kosztować napoju z urządzenia kojarzącym mi się z rosyjskim luksusem (nie wiem dlaczego akurat tak :D). Stół również był zastawiony wspaniałościami. Tym razem dodatkowo oprócz wspomnianych wcześniej rzeczy, mogłam spróbować lokalne pikle a na ciepło dolma.
Będąc jedyną osobą zasiadającą do stołu mieszkującą na stałe poza Azerbejdżanem, miałam niezwykłą okazję dopytać się u źródła o najbardziej interesujące mnie rzeczy. Z resztą o wiele nie musiałam pytać, ponieważ i mieszkańcy wioski a także uczestnicy wyjazdu, żyjący w Baku, sami mi opowiadali o swoich obyczajach, codzienności, życiu. Właśnie podczas tych rozmów, dowiedziałam się, że na słowo smacznego w ich kraju odpowiada się zaproszeniem do wspólnego posiłku (nawet z jednego talerza!). Permanentnie dolewano mi herbaty, bym nigdy nie dopiła do dna – w ten sposób okazuje się troskę o gościa. Z kuchni podrzucano nowe smaki, chcąc pokazać pełne dobrodziejstwo regionu.
Przewodnik opowiedział mi pewną anegdotę związaną właśnie z gościnnością przy stole Griz. Zdarza mu się przyjeżdżać w te rejony na kilka dni. Wówczas jada u różnych rodzin, a każda chce przygotować coś najlepszego. Pewnego razu okazało się, że wszyscy przygotowali to samo danie i trzy razy w ciągu dnia przez kilka dni jadano to samo. Dzień przed ponownym przybyciem z kolejną grupą obdzwonił wszystkie goszczące ich rodziny by nie przygotowywały tego konkretnego dania. I co usłyszał? “Za późno. Już poczyniliśmy przygotowania do WŁAŚNIE TAKIEGO POSIŁKU” 🙂
Kaukaz – panoramy
Między dwiema wioskami, Griz i Grizdahna (region Quba), prowadziła trasa licząca ok 13km. Nie był to wydeptany dziesiątkami stóp szlak, ponieważ wielu turystów tu nie ma. Tylko krótkie odcinki to była od 30 lat nieużywana droga, którą teraz i ludzie i zwierzęta mogą mieć momentami trudności z przejściem (zostały częściowo zasypane przez urywające się kamienie z “ponadgryzanych” kiedyś pionowych ścian). W większość jednak szlak prowadził przez doliny i polany.
O tej porze roku (czyli w marcu) było niezwykle wietrznie. Momentami wiatr był tak silny, że z trudnością utrzymywało się pion na nogach. Kaukaz bywa również kapryśny. Pomimo dodatniej temperatury, w wielu miejscach utrzymywał się śnieg. Niejednokrotnie zapadałam się w nim do wysokości uda.
Kaukaz słynie ze zmiennej pogody co gwarantuje niezwykłe widoki. Podczas mojej wizyty także nie zawiódł! Zapraszam do obejrzenia zdjęć!
Chciałabym tu jeszcze kiedyś wrócić, ale na pewno na dłużej. Mieć szansę zostać
wśród ludzi, powalczyć z porywającym wiatrem. Spalić się w pełnym słońcu, ubrudzić błotem po kolana i wpaść w śnieg po uda. Pomyśleć o niczym patrząc się w bezkres gór i poczytać książkę pod samotnie stojącym drzewem. A wszystko ponad chmurami..
Tak, to się na pewno jeszcze wydarzy…
Camping Azerbejdżan planując swoje trasy na każdym możliwym etapie stara się angażować miejscową ludność. Oznacza to, że posiłki przygotowywane są przez miejscowych, a podczas kilkudniowych pobytów w górach nocuje się albo w ich domach albo pod namiotami. Wszystkie tego typu trasy w swej nazwie będą posiadały wzmiankę ECO. Całą ich ofertę znajdziesz na Facebooku. (PS. Jeśli nie masz sugerowanego sprzętu, o którym piszą w ofercie, nie martw się. Powiedz im o brakach a oni zabiorą co, co potrzebujesz)
Ponadto, jeśli chcesz odkryć zupełnie nowe miejsca, zostać i przeżyć przygodę w górach według własnego pomysłu, na pewno Ci pomogą i będą towarzyszyć.