fbpx Skip to main content

To był tydzień gastrorozpusty! Gigantyczna ilość spożywanych przeze mnie kalorii była usprawiedliwiona tym, że jedzenie po prostu jest tam pyszne! Zapraszam na przegląd portugalskich dań i lizbońskich restauracji.

Tak sobie pomyślałam, że jeśli się jest dzieckiem to na wakacjach dzieci do mamy jęczą: mamo lody! Mamo gofry! Mamo jeść! Mamo pić! Jak się jest już dorosłym to nikogo nie trzeba pytać czy prosić! Po prostu się zamawia! W Lizbonie wpadłam w jedzeniowe szaleństwo.

Pasteis da nata

Kto oglądał instagramowe story bardzo szybko się zorientował, że wpadłam na ich punkcie w jakiś obłęd. Pierwszego dnia zjadłam ich aż 7 sztuk i… nie był to najwyższy wynik… (wolę nie mówić o tym rekordzie, bo pewnie i tak nie uwierzycie… 😀

Co to jest? 

To kruche ciastka, podobne to tarty na cieście francuskim lub filo, wypełnione budyniem, zapieczone i posypane cynamonem. Niby takie proste, ale wybitne! Mieli głowę zakonnicy z Klasztoru Hieronimitów z Belem, twórcy tej słodkości!

Pasteis da nata było moim grzechem głównym. Prawdę mówiąc, jeśli tylko naszła mnie ochota to próbowałam, wybierając się do bardzo różnych miejsc. Z czasem zaczęłam zauważać między nimi różnicę i odróżniać doskonałe od genialnych.

Kultowym miejscem, które trzeba odwiedzić jest Paseis de Belem. Jak mówią, to najstarsza piekarnia tych ciasteczek w Portugali. Można kupić je na wynos lub usiąść na miejscu i degustować z kawą. Do dyspozycji jest KILKA OLBRZYMICH pomieszczeń ze stolikami i krzesłami, mogące pomieścić pewnie z setkę albo i więcej osób. Wszystkie o portugalskim charakterze, gdzie nie brakuje dekoracyjnych biało-niebieskich płytek. Tam trzeba być, aczkolwiek uważam, że najlepsze pasteis da nata są w…

Pasteis de Belem - Lizbona - Szpilki w plecaku - Ewa Chojnowska- Lesiak
Fabrica da nata - Szpilki w plecaku - Ewa Chojnowska-Lesiak

sieciówce Fabrica da nata! Tu przychodziłam także na śniadania w ostatnich dniach: kanapki na ciepło, kawę czy świeżo wyciskane soki. Wnętrze również nawiązuje to portugalskich barw i w środku panuje bardzo miła atmosfera. Można również podejrzeć przez szybę jak przygotowywane są te smakołyki.

Na Rua Dom Pedro V znajduje się także Padaria, do której w kolejce stoi tyle osób, że blokują przepływ ludzi na chodniku. Ich pasteis da nata mają dodatkowo warstwę czekolady zanim wleje się budyń. Jest pyszny, ale mnie chyba najprostsza wersja najbardziej odpowiada. (W Padaria nie ma możliwości płacenia kartą)

Bacalhau czyli dorsz

Portugalczycy wierzą, że potrafią przyrządzić dorsza na 365 sposobów, czyli inny na każdy dzień w roku. Można ją znaleźć w karcie w praktycznie każdej restauracji, w postaci startera, dania głównego, a nawet przekąski na wynos. Najbardziej popularne to dorsz suszony lub dorsz w soli. Mnie udało się go spróbować w postaci bolinhos de bacalhau, czyli smażone pulpeciki z dorsza z dodatkiem ziemniaka, pietruszki, cebuli. Zamówiłam je w restauracji Casa Portugesa do Pastel de Bacalhau na jednym z deptaków w centrum miasta. W zamówieniu ciepły pulpecik miał w środku roztopiony ser i podawany był wraz z porto za horrendalne 10 Euro. Było to smaczne, ale nie jestem przekonana, czy taka cena to nie przesada. Podobnego pulpeta można znaleźć w wielu miejscach podczas spacerów po Lizbonie.

Bacalhau - Ewa Chojnowska-Lesiak - Szpilki w plecaku
Casa Portugesa do Pastel de Bacalhau - Szpilki w plecaku - Ewa Chojnowska-Lesiak

Ginjinha (Ginja)

Ginjhja to likier wiśniowy z dodatkiem cukru. Jest to zdecydowanie babski trunek, ale mężczyźni także nie przejdą obok niego obojętnie. W mojej ocenie są dwa miejsca w Lizbonie, gdzie trzeba się poddać tej degustacji.

Pierwsze to kultowe Ginjinha Espinheira na Largo São Domingos 8. Kiedy przechodziłam koło tego miejsca zwróciłam uwagę na jeden dość nietypowy asortyment, a właściwie tylko jeden rodzaj sprzedawanego trunku. Pomyślałam sobie, jak można przetrwać sprzedając tylko jeden rodzaj alkoholu! Po wypiciu kieliszka nie miałam już wątpliwości – ta wiśniówka jest genialna! I do tego atmosfera jak za dawnych lat: klitka i dwóch sędziwych panów z wąsem jako barmani.

Drugie to Marqiquinhas – Ginja de Obidos w okolicach Mercado da Ribeira. Dlaczego tutaj? Portugalską wiśniówkę można tam skosztować w czekoladowych kieliszkach, które TRZEBA zjeść (bo kto wyrzuca czekoladę?) Ponadto od kogoś ze słuchaczy na Instagramie dostałam wiadomość, że jest jakiś w okolicy lokal, gdzie lepiej nie jeść od razu czekoladowego kieliszka, ponieważ jest bezpłatna dolewka. W Marquiquinhas regularnie takiej opcji nie ma, ale jak pogadasz z barmanem to puszczając oczko dostaniesz dolewkę (sprawdziłam!).

Lody GROM

Podczas tej podróży naprawdę niczego sobie nie odmawiałam (i są tego widoczne efekty, ponieważ nie mogę się dopiąć w swoje ulubione spodnie), a do lodów nie trzeba mnie przekonywać. A tu nie dość, że łakocie to jeszcze nazwa dość sugestywna: GROM! Kiedy opowiedziałam sprzedawczyni, czym jest w Polsce GROM uśmiechnęła się i powiedziała, że wie i prawdopodobnie dlatego mają dość dużą klientelę z naszego kraju.

A te lody są warte grzechu! Kruchy wafelek, pełna w smaku pistacja, wykrzywiająca buzie cytryna (CZAD!) i pieruńsko gorzka czekolada! Moje ulubione kombo!

GROM - Lisbona - Ewa Chojnowska-Lesiak - Szpilki w plecaku

Zenith Brunch & Coctails

W podróży poszukując miejsca, gdzie zjeść podpieram się także aplikacją na telefonie TripAdvisor (działa oczywiście również w postaci portalu internetowego, jednak w mojej ocenie wersja mobilna jest dużo bardziej intuicyjna). Zenith znajduje się w czołówce śniadaniowni w Lizbonie. Łatwo się zatem domyślać, że przychodząc bez rezerwacji trzeba będzie czekać w kolejce. Nie ma się jednak czym przejmować, ponieważ w środku nawet podczas śniadania panuje lekko barowy klimat. Można sobie stanąć przy barze czy usiąść na parapecie i zamówić coś do picia w oczekiwaniu na stolik. Obsługa sama podejdzie, kiedy tylko zwolni się miejsce.

W karcie znajdowała się szakszuka, którą uwielbiam i intrygująca kanapka z humusem z buraka (vege). Po spróbowaniu obu dań doszłam do wniosku, że kucharz nie szasta przyprawami, preferuje naturalne smaki używanych składników. Na deser zamówiłam paseis da nata lecz daleko jej było do dotychczas próbowanych. Za to świeże soki i Aperol mają przednie!

(SIC! gdzieś wcięło zdjęcia!)

O Tabuas

Na tę restaurację trafiłam totalnie przypadkiem wracając wieczorem do hotelu i głowiąc się, gdzie mogłabym zjeść późną kolację. Znajduje się ona w pobliżu stacji metra Rosso. Dlaczego przykuła moją uwagę? Pełno w niej było lokalsów, którzy tworzyli niezwykłą atmosferę.

Knajpa zdecydowanie nie należy do wystawnych, raczej w klimacie PRLowskiego przybytku, ale w bez kiczu: proste krzesła, papierowe obrusy, czekająca na gościa niewyszukana zastawa. Przy samym wejściu znajdują się lodówki z mięsem i rybami na lodzie, które są serwowane gościom. Wyglądają na bardzo apetyczne i świeże!!! Niektórzy na pewno zwrócą uwagę na unoszący się w pomieszczeniu specyficzny zapach jedzenia (nie wszystkim może pasować, ale uważam go raczej za swojski klimat).

o Tabuas - sałatk z ośmiornicy - szpilki w plecaku - Ewa Chojnowska
restauracja o Tabuas - Ewa Chojnowska-Lesiak

Od leciwej kelnerki o hardym charakterze dostałam kartę dań. Jakie było moje zaskoczenie, gdy na ostatniej stronie książki znalazłam wszystkie pozycje przetłumaczone na język polski. Przyznaję, że dla mnie była to też lekcja nazwy ryb, które mogą znaleźć się na talerzu. 😀

Podczas gdy przeglądałam kartę na stole pojawiły się oliwki, pieczywo i twardy ser. Szybko się zorientowałam, że były to płatne czekadełko. Nie ma jednak obowiązku za to płacić, jeśli nie były próbowane. Ja jednak zdecydowałam się na skosztowanie oliwek, które były genialne (chyba 3,50Euro). Ostatecznie na stole wylądowała sałatka z ośmiornicy i kalmarów oraz krewetki na maśle, białe domowe wino i porto.

Dlaczego tutaj? Po pierwsze, bardzo podobała mi się atmosfera lokalnej knajpki bez przepychu a z prawdziwym domowym i doskonałym jedzeniem. Nie przypominam sobie, żebym później miała okazję kosztować tak pysznej oliwy w sałatce. Talerz był wylizany na błysk, jakby nic wcześniej na nim nie było podawane. Poza tym krewetki także były godne polecenia. Kolejna sprawa, w porównaniu do innych restauracji, ceny były bardzo przystępne.

Ramiro Restaurant

Czytając materiały na temat Portugalii i Lizbony natrafiłam na informacje, że tutaj smakosze owoców morza będą zachwyceni. Tak się składa, że w pobliżu mojego hotelu WC Boutique hotel  znajdowało się kilka restauracji z po brzegi pełnymi witrynami darów morza: olbrzymimi krabami, ośmiornicami, kalmarami, dziesiątkami rodzajów muszelek. To było pewne, że zagoszczę tam któregoś wieczora.

Nie da się ukryć, że lokal cieszy się ogromnym powodzeniem sądząc po kolejce i numerkach wydawanych przy wejściu dla oczekujących na stolik. Specjalnie dla nich przygotowany jest osłonięty ogródek z telewizorem i dystrybutorem piwa za 2Euro.

W środku dostajemy nietypową karę: tablet ze zdjęciami stworów morskich i ceną. Prawdę mówiąc, nie pytałam, jak będą podane tylko zaufałam kucharzowi. Zamawiam wielkie kraby, które już z witryny do mnie krzyczały i cudaki, których nazwę odkryłam dopiero, kiedy wróciłam do domu, czyli kaczenica. Oprócz tego zielone wino.

I tutaj doznałam skrajnych emocji: Krab okazał się zimny, bo podobno tak jest podawany w Portugalii (więcej o nim napisałam w tekście TUTAJ). Przyznaję, że spodziewałam się jakiegoś większego wow. Natomiast kaczenice mogę zaliczyć do jednego z najdziwniejszych dań, jakie jadłam i te dziwaki serdecznie polecam LINK! Do tego mają jeszcze genialne zielone wino!

krab po portugalsku

O Eurico!

Tę restaurację polecało mi wiele osób ze względu na serwowane tam doskonałe owoce morza. Znajduje się na obrzeżach dzielnicy Alfama słynącej z występów fado (w środku nie było występów wokalnych).

Podobnie do wcześniej wspomnianej restauracji i ta cieszy się dużym zainteresowaniem miejscowych oraz turystów. Lokal jest otwierany wieczorem o 19 i warto wybrać się tam wcześniej. Samo wnętrze jest bardzo kameralne i mieści tylko kilka stolików wyłożonych ceratą w biało-zieloną kratę oraz papierowe białe obrusy. Gdy tylko siadam do stołu dostaję bogatą kartę w zapisaną w kilku językach oraz czekadełka w postaci oliwek.

Oczywiście na stole ponownie pojawią się owoce morza: zupa rybna i krewetki. Do tego ziemniaki w formie chipsów i sałatka z doskonałych portugalskich pomidorów. I wszystko jest genialne choć czasem się zastanawiałam czy może nie za dużo dodano soli (generalnie ja mało jej używam i mogę być przeczulona na jej punkcie). Oprócz ryb serwowane są także mięsa i domowe desery.

O Eurico !- Szpilki w plecaku - Ewa Chojnowska-Lesiak

A Praca w kompleksie LX Factory

Przed piątkowym wyjściem do klubów stwierdziłam, że okolice LX Factory mogą być doskonałym miejscem na biforek. Można tutaj znaleźć nietuzinkowe sklepy z pamiątkami, zjawiskową bibliotekę, ciekawe graffiti i grafiki na ścianach i oczywiście bary, restauracje i kluby. Jak można się spodziewać, na stolik trzeba było poczekać, ale przy wejściu zaaranżowano miejsca dla przyszłych gości tak, by mogli np. zamówić wino czy jakiegoś drinka.

Samo miejsce jest bardzo przestrzenne, a jeśli chodzi o dekorację to w moim odczuciu dość industrialne: czerwona cegła pomieszana ze szkłem i metalem. Ale miałam tu mówić o jedzeniu!

Oczywiście zamówiłam owoce morza: sałatka z ośmiornicy! Interesująco brzmiała także sakiewka z potrawką z kaczki, jabłkami i orzechami, a także burger z kozim serem. Nie mogłam także zapomnieć o deserze: szarlotka (smaczna, ale daleko jej do naszych polskich) i lody (a jak! genialne!).

A Praca - LX Factory - czekadełko
A Praca - LX Factory
A Praca - LX Factory - burger
A Praca - LX Factory

Gdzie najbardziej chcielibyście zjeść? Jakie dania wywołały cieknącą ślinkę? A może Wy byliście w Lizbonie i macie jakieś swoje ulubione miejsca do uzupełnienia listy dobrych restauracji?


SPRAWDŹ INNE TEKSTY DOTYCZĄCE PORTUGALII


Zapisz się do NEWSLETTERA. Jesteś tutaj nieprzypadkowo! Myślę, że możesz znaleźć tutaj jeszcze więcej ciekawych treści. Dla subskrybentów przewidziałam unikatowe materiały 🙂

Szpilki w plecaku

Author Szpilki w plecaku

More posts by Szpilki w plecaku

Leave a Reply