fbpx Skip to main content

Czy podróżowanie solo i z plecakiem jest tym lepszym podróżowaniem niż z biurem podróży? Lata temu podczas jednej z podróży do Etiopii, doszło do pewnej “konfrontacji”, w której przekonałam się, że podróże z biurem podróży mają ogromną wartość!

Kim jest backpacker?

Definicji jest wiele, niemniej najpowszechniejsze rozumienie opiera się na następujących filarach: podróżuje z plecakiem niskobudżetowo, a cały zagraniczny wyjazd organizuje sobie sam. Co zatem sprawia, że dla wielu w powszechnej świadomości ten typ podróżowania jest uważany za lepszy? Może chodzić w kwestie finansowe, lecz czy to jest warunek rzeczywiście lepszej, jakościowej podróży? Opowiem Ci o swoich przemyśleniach po pewnym spotkaniu.

Pierwsze spotkanie

Addis Ababa. Lotnisko. Nie pamiętam, który to był rok, ale na pewno czasy, kiedy to po wizę stało się w kilku kolejkach: w jednej zostawia paszport, w drugiej robiono zdjęcia i zbierano odciski palców, w kolejną niechcący się wbiło (drugie okienko procedury, którą miało się już za sobą) i przepędzano do następnej, gdzie zbierano pieniądze za wizę, jeszcze okienko z pokwitowaniem i dopiero po dobrych 20 minutach w ostatnim odbierało się paszport. Nie wolno było przy tym zapomnieć o sprawdzeniu, czy na pewno otrzymaliśmy swój dokument, a nie kogoś obcego. Serio, to nie żart.

Jak wszyscy czekam na swój moment w długiej kolejce poprowadzonej przez słupki z taśmą. Jest wieczór, długa podróż za nami i marzenie, żeby zaraz wbić się pod prysznic (jeszcze nie zdradzam, że obecność ciepłej wody w kranie nie jest oczywistością w naszym stołecznym, prezydenckim hotelu)  i położyć w łóżku.

Widzę za sobą ruch i zamieszanie w kolejne. Jakiś wesołek o ciemniejszej karnacji i azjatyckim okiem, przebija się do przodu zmierzając w naszą stronę.
– Cześć! Puść mnie do przodu. Jestem backpackerem. – i jak gdyby nigdy nic wyprzedza całą moją grupę
– Słucham? A Ty gdzie?
– Jestem backpackerem i jestem zmęczony po długiej podróży. Idę do przodu, bo zaraz wieczór i nie będę miał jak dotrzeć do miasta na noc.
– Chłopie wracaj się za naszą grupę. Też lecieliśmy z Europy tym samym samolotem i też jesteśmy zmęczeni. Stoisz za nami i nie ma taryfy ulgowej! Mogłeś zapytać, czy jest to dla nas ok ciebie przepuścić, a nie idziesz jak czołg do przodu.
Typ ewidentnie i mnie, i całej grupie, ale i innym kolejkowiczom podniósł ciśnienie. Gdy odebrał swój paszport z wizową wklejką odwrócił się, przeprosił i pognał na swój umówiony transport życząc wszystkim pięknej podróży w Etiopii.

Jeden kraj - wiele światów

Podróżując po Etiopii zawsze mówię swoim turystom: jeździsz po jednym kraju, ale masz wrażenie, co region to inny świat. Północ zamodlona w świątyniach etiopskiego kościoła ortodoksyjnego z elementami zielonych gór. Północny wschód to surowa pustynia, bardzo nieprzyjazne miejsce do zamieszkania i podróżowania. Tam również miejsce zdominowane przez islam. Południe to mieszanka etnograficzna kolorowych plemion, czasem mam wrażenie, że cofam się w czasie lub oglądam unikatowy film o rdzennych plemionach. Czasem pokazując mapę kraju opisuję go jako taneczny organizm: na północy taniec to szaleńcze obracanie głową, izolacje szyją. Potem im niżej na południe w ruch wchodzą ramiona i brzuch. W połowie kraju tańczy się m.in. biodrami a południe to tupanie stopami (to tak w bardzo dużym uogólnieniu).

Kraj jest tak piękny, różnorodny i bogaty w atrakcje różnego typu, że w każdej mniejszej i większej miejscowości czy nawet wsi jest naprawdę co robić. Warto zatem poświęcić temu czas i pieniądze (w mojej ocenie Etiopia jest niestety popsutym krajem, w którym na każdym kroku będzie prośba o pieniądze nawet za to, że ktoś powie Ci dzień dobry – nie polecam na pierwszy kontakt z Afryką): odwiedzić kościoły, pokonywać kraj autem lub samolotem (to duży kraj, a wewnętrzne loty działają doskonale), jeździć po bezdrożach, by poznać niesamowite historie miejscowych i ich wyjątkową, zanikającą, zjadaną przez globalizację unikatową kulturę. Jestem przekonana, że podróżowanie po Etiopii nie zawiedzie nikogo, dla kogo historia, kultura, etnografia i przyroda są wartością.

Ponowne spotkanie

Ostatnie dni podróży to trochę zwolnienie tempa: pół dnia zwiedzania, pół odpoczynku w przepięknym resorcie z widokiem na dwa sąsiadujące ze sobą jeziora, przedzielone jedynie naturalną groblą: Czamo i Abbaya.

Tego dnia pogoda była przepiękna: w przyjemnym słońcu pływaliśmy po jeziorze szukając hipopotamów i krokodyli oraz odwiedziliśmy najbardziej imprezową znaną mi etiopską grupę etniczną Dorze.

Po obiedzie rozsiedliśmy się w ogrodzie naszego luksusowe hotelu trzymając zimne piwo w rękach. Opowiadaliśmy sobie z wielkim entuzjazmem, czego doświadczyliśmy dzisiaj i w minionych, intensywnych dwóch tygodniach. Właściwie to już godziny dzieliły nas od ruszenia na lotnisko w podróż powrotną do Europy.

Sycąc się przepięknym widokiem jezior, latającymi nad głowami wielkimi dzioborogami abisyńskimi czy plączącymi się między nogami małymi dik dikami czy guźcami, gdzieś przed oczami przeleciała mi postać, którą kojarzyłam, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, mężczyzna podszedł.
– O! Cześć! Co za spotkanie! – zdałam sobie wówczas sprawę, że to ten człowiek od “konfrontacji wizowej” na lotnisku z pierwszego dnia. Zabrał z sąsiedniego stolika krzesło i usiadł obok mnie. – Jak wasza podróż?
– Cześć! W porządku, właśnie kończymy bardzo intensywny wyjazd. Zobaczyliśmy chyba wszystkie najciekawsze zabytki z północy i odwiedziliśmy kilka plemion południa. Nawet udało się trafić na ukuli bula, czyli ceremonię skoków  przez byki jako inicjację Hamerów!

Zobacz jak to wygląda!

– Ale super! I to wszystko udało się zrobić od ostatniego spotkania? – W spojrzeniu oczu wielkich jak pięciozłotówki maluje się zaskoczenie, a szczęka opada do samej ziemi.
– Tak 🙂 A jak twoja podróż?
– Wiesz, ja jestem backpackerem i przyjechałem w ten region świata na 3 miesiące. Planuję spędzić w Etiopii miesiąc i mój budżet na dzień do 30$. Potem Somalia, a potem się zobaczy.
– To nie jest jakoś dużo. – Na mojej twarzy pojawiło się coś na kształt wielopoziomowego zdziwienia. Z jednej strony: Wow! Trzymiesięczna podróż, ale się będzie dziać! Z drugiej: 30$ dziennie to i dużo i nie dużo. – Ten hotel jest jednym z najdroższych w mieście, podobnie z twoim piwem, które masz w ręku. Nocujesz tutaj?
– Nie, tu przyszedłem tylko na piwo. Nocuję w takiej obskurnej melinie w 6 osób w jednym pokoju za 4$. Dookoła latają szczury i karaluchy -opowiada o tym z wielkim zafascynowaniem oczekując oklasków. – Wiesz, bo ja jestem backpacker – to ostatnie słowo wtrąca tam, gdzie tylko się da.
– No dobra, ale jesteś tu już dwa tygodnie, planujesz jeszcze dwa. Co do tej pory robiłeś?
– Jakoś szczególnie nie jestem fanem zabytków. Pokręciłem się po północy. Miałem pojechać do Lalibeli (kościoły wykute w skale – jedno z absolutnych MUST SEE), ale dowiedziałem się, że bilety podrożały, zatem zrezygnowałem. W Gonderze byłem tylko przelotem, miasto mi się nie podobało, zaliczyłem tam kilka nocnych imprez pijąc tedż (lokalny miód pitny). Mają tutaj fajne dziewczyny. Wiesz, mnie bardziej ludzie interesują i interakcje z nimi.
– O! No to jesteś na południu w idealnym miejscu. Tu przecież jest wiele grup etnicznych. Odwiedziłeś już jakieś wioski?

– Kilka dni temu byłem w Jinka. Spotkałem tam  Francuzów. Zaproponowali mi dołączenie do wyjazdu do Mursi. Mieliśmy dzielić koszty po równo, ale wiesz, sobie postanowiłem nie wydawać więcej jak 30$ na dzień, a tam wychodziło chyba po 35$ czy 40$ i odpuściłem.
– Serio?! Z taką lekkością to mówisz? – Wówczas do rozmowy po raz kolejny włączyła się moja grupa opowiadając z zafascynowaniem, jak wspominają wizytę u Mursi. – A tu w okolicy mieszkają Dorze, a kawałek dalej Konso. Ci drudzy żyją w wioskach kamiennych niczym fortecach. Warto tam jechać. Z Arba Minch, w którym teraz jesteś to jest rzut beretem.
– Wiesz co, wziąłem sobie tuk tuka, który zawiózł mnie do Konso. Nie wchodziłem tam do nich, zobaczyłem uliczny targ. Zachęcano mnie, żeby tam pójść, ale chcieli za to kilka dolców i nie poszedłem. Tak tylko rzuciłem okiem z daleka.
Zagotowałam się…
– Chłopie! Powiedz mi, co ty z tego wyjazdu wyniesiesz? Co zobaczysz? Czego doświadczysz? Nie pomyślałeś o tym, by mając ten sam budżet, ścisnąć miesiąc w dwa tygodnie i tak uczciwie pozwiedzać, a nie wałęsać się po ulicach i pić najdroższe piwo w mieście? Tak w prost: co opowiesz swoim znajomym, że co robiłeś w Etiopii i jaka ona jest? Opowiedz o karaluchach w pokoju? Gdzie kultura, jedzenie itd? Jeździ się po to, by poznawać różnorodność. Rozmawiamy już jakiś czas i zamiast ochów i achów nad krajem słyszę dumną frazę “jestem backpackerem”.

Słuchając jego wypowiedzi zrodziło się we mnie swego rodzaju przerażenie: on teraz wróci do siebie i co opowie? Dla wielu osób Etiopia to terra incognita, nie mają o niej zielonego pojęcia, pewnie część nawet nie wie, gdzie leży na mapie. I przyjeżdża taki koleś, spotyka się ze znajomymi, dla których staje się kimś w rodzaju ambasadora kierunku, kto widział i wie, a prawda taka (wybacz moje kolejne słowa) w dupie był i gówno widział! Tym samym powiela stereotypy lub tworzy totalnie nieprawdziwy obraz miejsca za potrzeby łechtania własnego ego i szukania aprobaty w otoczeniu.

Mimo, że minęło już bardzo wiele lat od tego wydarzenia i wielokrotnie zdarzało mi się o niej mówić czuję, że pisząc o tym teraz,  jednak cały czas się we mnie gotuje. Dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy siedziałam z nim w tym hotelu pijąc zimne piwo z widokiem na jezioro Czamo i Abbaja.

Przyznaję, że tamta sytuacja wyrysowała w mojej głowie obraz backpackerskiego podróżowania, które (jak w przypadku przedstawionej powyżej rozmowy) niczego nie wnosi. Zdaję sobie sprawę, że jestem z tych, co wyciskają maksymalnie z podróży i nie każdy tak musi mieć, ALE NA LITOŚĆ BOSKĄ! Taki poziom totalnej ignorancji totalnie mnie zadziwia. Jakoś w mojej głowie się nie mieści, że można pokonać taki kawał świata, wydać na to pieniądze i przywieźć tak mało. Nawet nie ma tu mowy o relaksie (ludzie też podróżują, żeby odpocząć), bo jak odpocząć, jak w nocy walczy się z pluskwami.

Backpacker zwiedza "lepiej"

Pokusiłam się o poruszenie tego tematu z kilku powodów. Od lat pracując w turystyce spotykam się w sieci z przekonaniem, że podróże z biurem to nie prawdziwe podróże (sama jestem pilotem wycieczek zatrudniana przez biura bądź realizuję swoje programy), a te backpackerskie to dopiero COŚ! W środku gotuję się i kontroluję wybuch jak skonfrontuję opisaną przeze mnie historię backpackera ignoranta z jakościowymi trasami, jakie współtworzę.

Oczywiście nie chce wkładać takich podróżników do jednego wora, gdyż sama znam ambitnie podróżujących znajomych z plecakiem, których autentycznie podziwiam! Jednak te kilkanaście lat w zawodzie pozwoliło mi poznać naprawdę wiele osób, które mianują się wielkimi podróżnikami, a swój plecak przenosili jedynie z baru do baru, bądź jechali do kraju nie czytając o nim nawet strony i nie zgłębiając na miejscu jego specyfiki. I co mnie jeszcze wpienia? Często tych ludzi spotykam na swojej trasie (polskie i światowe nazwiska!) i wiem jak funkcjonują — a w sieci tabun ludzi tylko przyklaskuje łechcąc ich puste ego. Jeden z moich przewodników Dubaju podczas zwiedzania był kompletnie zdziwiony, że z Ewą (Mewa w locie) chcemy przejść trudne szlaki pobliskich gór, a nie strzelać zdjęcie w foto spotach. Ukuliśmy nawet na takich specjalne pojęcie: HASHTAGERSI czyli ci, co robią materiały pod # a nie zbierają autentyczne doświadczenia.

Mam w sobie ogromne pokłady niezgody na faworyzowanie backpackerów (i hashatgersów) i niniejszym tekstem chce się tym podzielić.

Ufff.. już mi lepiej…


Moje treści okazały się dla Ciebie pomocne, ciekawe? Kliknij i postaw mi wirtualną kawę. Dzięki temu wspierasz moją pracę na Szpilki w plecaku. Dziękuję!

Szpilki w plecaku

Author Szpilki w plecaku

More posts by Szpilki w plecaku

Join the discussion One Comment

Leave a Reply