W zalążku…
Fakt pierwszy. Chorwacja. Właściwie nie wiem z czym konkretnie kojarzył mi się ten kraj. Właściwie nigdy nie zaliczał się do krajów pierwszego wyboru. Ostatnio w mojej świadomości pojawiał się regularniej dzięki Mateuszowi, który wracając ze swoich treningów opowiadał o koledze zapaśniku, który zaprasza nas do siebie do Zadaru. Myślę sobie: „Zawsze się zaprasza bo wypada, ale w większości to tylko gadana”…
Fakt drugi. Może rzeczywiście jest to dobry pomysł na wakacje, skoro w sytuacji mojej dodatkowej pracy dla RTW EXPRESS nie mogę się oddalać i powinnam być w ciągłym kontakcie telefonicznym. Zaczęliśmy luźno pytać znajomych, kto chciałby do nas dołączyć w bliżej nieokreślonym terminie w lipcu.
Fakt trzeci. Piątek. Dzwoni Monia (pitupitu.net): „Słuchajcie, bo właściwie od poniedziałku zaczynamy z Adrianem urlop, czy nie chcielibyście już teraz pojechać do Chorwacji?” Biorąc pod uwagę moją pracę biurową i Mateusza rekrutację, taka ekspresowa wyprawa była niemożliwa. Każdy z nas na najbliższe dni miał zaplanowane obowiązki i danie dyla nie wchodziłoby w grę. Ale to nie oznaczało to, że wyjazd nie jest absolutnie możliwy. 🙂 🙂 🙂
Znając siebie wystarczyło hasło, aby otworzyć wszystkie szufladki z pomysłami na zorganizowanie urlopu. Przez weekend w biurze nic nie byłam w stanie załatwić, ale przygotowania do wyjazdu już trwały i nie wyobrażałam sobie, że pomysł mógłby nie wypalić. Mnie udało się ustalić środę jako dzień mojej najwcześniejszej dyspozycyjności do wyjazdu. Dodatkowo od tego dnia będziemy mogli pożyczyć większe auto dla naszej grupy.
Z Monią wisiałyśmy na linii planując szczegóły. Miała obawy, że jadąc autem (bo tak zakładaliśmy) ze swoim dwuletnim synkiem, nie wytrzymamy jego marudzenia czy licznych planowanych lub mniej planowanych postojów na posiłki, siusiu czy wybieganie. Obmyślałyśmy różne wariacje, ale ostatecznie przekonałam ją, że Leoś i jego dziecięce potrzeby nie będą mi i Mateuszowi przeszkadzać.
Fakt czwarty. Poniedziałek. Złożyłam pismo z prośba o urlop. Ponieważ jest sezon, inni pracownicy już byli nieobecni a ponadto zgodziłam się na zastępstwo koleżanki w środę, na decyzję musiałam trochę poczekać. Byłam trochę poddenerwowana tym bardziej, że kierowniczka przypadkowo spotkana na korytarzu zasugerowała mi, że pani dyrektor jeszcze się zastanawia… Nie brzmiało to dobrze…
Telefon z sekretariatu odebrałam z odrobiną niepewności. Z informacja o decyzji zadzwoniłam do Mateusza i Moniki.
– Jest urlop! I to od wtorku! Moja sesja zdjęciowa została odwołana i już od jutra mam wolne!!
Ale to troszkę za mało. Mateusz musiał jeszcze poprzekładać swoje sprawy a co więcej: auto mogliśmy dostać dopiero od środy.
Wtorek postanowiłam przeznaczyć na posprzątanie mieszkania i spokojne pakowanie walizek. Mati tradycyjnie mnie zaskakując dzwoni: „Właśnie odebrałem auto. Ale jeszcze mam coś do załatwienia i raczej dzisiaj nie uda nam wyruszyć”. Przekręciłam szybciutko do Moni z dobrą informacją licząc, że i ona i jej mąż będą nakręcać go do wyruszenia jednak dzisiejszej nocy. Na efekty nie trzeba było długo czekać.
No właśnie, tak to już jest, że przed urlopem zawsze jest nerwówka i zalatwianie wszystkiego ze śmiercią w oczach 😉
a takie spontany dają największą frajdę 🙂