Religia chrześcijańska bez wątpienia odgrywa znaczącą rolę tworzeniu historii Etiopii i aktualnej codzienności mieszkańców tego kraju. Na przestrzeni wieków budowano liczne kościoły, a na obszarze półpustynnego Tigraju powstało ich ponad 100. Sa wykute w skale, pełniące funkcję pustelni, skrytych przez wzrokiem w wysokich, piaskowcowych górach. To tutaj znajduje się najniebezpieczniejszy kościół na świecie Abuna Yamata. Dlaczego? O tym za chwilę!
Ekspresowo przez historię chrześcijaństwa w Etiopii...
Pewnie będzie to dla Ciebie zaskoczeniem, ale to Etiopia była trzecim krajem na świecie (po Armenii i Gruzji) i pierwszym w Afryce, które przyjęło religię chrześcijańską jako panującą. Miało to miejsce na początku IV w. n.e. za sprawą cesarza Ezany i jego kontaktów z misjonarzem o imieniu Frumencjusz. Religia ta pierwotnie była popularyzowana na królewskim dworze, ale szybko została przyjęta przez lud.
W Etiopii chrześcijaństwo przyjęło formę tzw. etiopskiego kościoła ortodoksyjnego (w błędzie jest ten, co nazywa go koptyjskim), któremu bliżej do kościoła wschodniego niż rzymsko-katolickiego). Posiadają swojego biskupa, nie są podlegli Watykanowi. Mają swoją bardzo charakterystyczną ikonografię (okrągłe głowy i migdałowe oczy postaci, które niezależnie od okresu ich powstania przypominają trochę dziecięce rysunki). Najczęściej pojawiającymi się postaciami to Jesus, Maryja a także św. Jerzy na koniu zabijający smoka będący jednocześnie patronem kraju.
Dla etiopskiego kościoła ortodoksyjnego najważniejszym skarbem jest Arka Przymierza, czyli tablice Mojżesza z Dziesięcioma Przykazaniami, które według ich doniesień znajduje się w Aksum w Świątymi Marii z Syjonu. Do je wnętrza ma dostęp tylko jeden duchowny, pełniący swoją funkcję przez całe życie. Co ciekawe, Etiopczycy nie uznają budynku za kościół, jeśli w jej wnętrzu nie będzie znajdował się tabot, czyli replika Arki Przymierza.
Gdyby skarby w Etiopii znajdowałyby się w zupełnie gdzieś indzie na mapie świata, bez wątpienia uznane zostałyby za cud świata!
Legenda o Abuna Yamata - twórcy najniebezpieczniejszego kościoła na świecie.
Od samego początku chrześcijaństwo w Etiopii przyjęło formę kontemplacyjną, gdzie wykształceni ludzie (a nawet władcy!) decydowali się na porzucenie swojego wygodnego życia by poznawać pisma, Stary i Nowy Testament.
Według legendy, kościł Abuna Yamata został zbudowany przez jednego z dziewięciu świętych, misjonarzy pochodzących z Syrii, Rzymu oraz Konstantynopola. Przybyli tutaj, aby nauczać chrześcijaństwa. Abuna (co znaczy ojciec) Yamata najprawdopodobniej wybrał te bardzo nietypową i trudną lokalizację (o czym na pewno przekonasz się w kolejnych akapitach), aby bez przeszkód skoncentrować się na zgłębianiu świętych pism i być daleko od rozpraszających skupisk ludzi. A wszystko miało miejsce 1600 lat temu…
Szlak na szczyt
Kościoły w Tigraju nie są częstym wyborem dla podróżujących po Etiopii, chociaż to wielka szkoda. Do wyboru jest ponad 100 obiektów z różnego okresu i o różnym poziomie trudności, aby się tam dostać. Północna Etiopia to wyjątkowe panoramy półpustynne, gdzie można przyjrzeć się tradycyjnemu rolnictwu w skrajnie ekstremalnie trudnych warunkach: bardzo płytka warstwa glebowa, a właściwie kamienie osadzone w piaskowym gruncie i prymitywne, proste rolnictwo, gdzie siła zwierząt odgrywa zasadniczą rolę. A przez wszystko prowadzą szalone serpentyny, które pokazują zróżnicowanie krajobrazu i formacji skalnych.
O tym, że Abuna Yamata nazywane jest jednym z najniebezpieczniejszy kościół na świecie poinformowałam swoich kompanów autorskiej podróży (Ciebie zapraszam na kolejną edycje w 2020 roku!) dzień przed wyjazdem pokazując filmy innych podróżników. Podobno na wspinaczkę do Abuna Yamata rocznie decyduje się 500 osób (dane nieoficjalne) lecz nie wszyscy docierają na szczyt.
Po obejrzanych w internecie filmach portki się zatrzęsły, nogi się ugieły a ślina stanęła w ustach. Jednak i tak wszyscy ruszyliśmy na szlak zmotywowani unikatowością naszego celu. Szybko zrozumieliśmy, że to nie Bali czy Tajlandia, gdzie do punktów widokowych stoi się w kolejkach. Jesteśmy w NAPRAWDĘ wyjątkowym, nieturystycznym miejscu! Ale czy wszystkim uda się osiągnąć cel? Zobaczymy…
Podczas mojej pierwszej wizyty 3 lata temu z 14 osób tylko 3 zobaczyły wspaniałość kościoła znajdującego się 2800m n.p.m.
Aby dostać się do Abuna Yamata trzeba poświęcić ok 2 godzin na wspinaczkę w jedną stronę (chociaż wszystko tak naprawdę zależy od Twoich umiejętności i sprawności fizycznej). Na szczyt prowadzi TYLKO JEDNA TRASA i to z powodu właśnie tej trasy kościół otrzymał miano najniebezpieczniejszego.
Od niespełna roku pierwszy odcinek stromego szlaku zamieniono na schody, które zatwardziałych na pewno nie odstraszają, ale dają poczucie, że będzie łatwo. Jednak zbliżając siędo ściany szybko dochodzimy do wniosku, że byliśmy w błędzie. Schody zamieniają się w pionowe skały wymagające podnoszenia wysoko nóg, by włożyć but w wytarte w piaskowcu przez szesnaście wieków wnęki. Pierwsze wrażenie? WOW! Dam radę? I na pewno dasz, bo jesteś jeszcze w szczelinach i wydaje Ci się być relatywnie bezpiecznie. ALe jeszcze nie masz świadomości, że będzie tylko trudniej… a będzie gorzej… zdecydowanie!
I dociera się do piaskowcowej, ściętej, pochyłej i gładkiej ściany. Wzdłuż niej wąska półka na szerokość może 50 cm, a po drugiej stronie urwisko, myślę, że jakieś 300 metrów w dół. Nie ma zabezpieczenia, nie ma łańcuchów. Jedyny sposób, aby ją pokonać to przykleić się do ściany przodem i przekładać noga za nogą. Był pierwszy moment, kiedy pustkowia i wzniesienia Tigraju wysłuchały mojej kwiecistej łaciny przeplatanej szybkim oddechem oraz biciem serca, które podskakiwało do gardła. Wiem, że ta „technika” pomogła przetrwać nie tylko mnie. Pokonujesz ten odcinek i sobie myślisz: Przecież gorzej nie będzie?… Oj będzie…
Zatrzymujemy się na chwilę na łyk wody i uspokojenie wszystkie go co w naszych ciałach drży i podskakuje z powodu niewyobrażalnego poziomu adrenaliny. Kolejne skałki po takiej dawce emocji okazują się „pryszczem” do kolejnego ekstremalnego momentu: pionowej ściany wysokości 20 m z wytartymi przez wieki innymi pielgrzymami. Na szczęście pojawia się uprząż i lina, którą wszyscy zakładają oraz grupa „techniczna” ruszająca tuż przed i za na wspinającym, aby konkretnie wskazać każdy ruch nogi i ręki. Wszystko brzmi relatywnie ok, gdyby nie fakt, że tutaj zaczyna się już świątynia, a do świątyni nie wchodzi się w butach… Odtąd kolejne metry wspinaczki w pionie i ekstremalne odcinki w poziomie będziemy pokonywać boso!
Przypatrzyłam się wiązaniu na uprzęży i osobie, która na górze (o zgrozo!) zabezpiecza linę. Chociaż nie mam specjalistycznego przeszkolenia to szybko się zorientowałam, że to zabezpieczenie jest prowizoryczne i nie spełnia w pełni swojej funkcji. I właściwie czy ono jest czy nie ma to absolutnie nie ma to znaczenia, no chyba, że tylko dla głowy – lina i wiązanie może przełamać psychiczny lęk.
Ponownie jako pierwsza ruszyła Ania. Wychodziła z założenia, że woli nie patrzyć jak robią to inni, gdyż się przestraszy i nie pójdzie dalej. Dała radę, tak samo jak nasza już okrojona ekipa. Darek zmotywowany wyczynem żony przeszedł przez ścianę jak przecinak.
Na górze spotkaliśmy rozbawionego włoskiego alpinistę przyglądającemu się całemu przedstawieniu. Bardzo szybko rozpoznał polski język i zaczął nas zagadywać polskimi frazami poznanymi podczas warsztatów górskich z Polakami. Gdy zapytaliśmy się o zabezpieczenia, liny itd. potwierdził moje podejrzenia. Bił nam wszystkim brawo, gdyż w jego ocenie, określenie Abuna Yamata najniebezpieczniejszym kościołem na świecie nie było przypadkowe.
Ale wierzcie, najgorsze dopiero przed nami! Na szczęście konstruktor przewidział, że aby ruszyć dalej trzeba uspokoić ciało i zmysły. Zapewne dlatego wybudował jamę, gdzie można przysiąść. Ale panorama tuż przed nią pokazywała ogromne urwiska, przestrzeń i potęgę natury. To tak jakby Abuna Yamata mówił: fizycznie odpocznij lecz psychicznie się nastaw, bo łatwo nie będzie!
Z tej perspektywy widzę, że jesteśmy już naprawdę blisko, aby dotrzeć na wysokość 2800m n.p.m do najniebezpieczniejszego kościoła na świecie Abuna Yamata. W zasięgu wzroku mam dwa ostatnie absolutnie niełatwe odcinki: pseudoschody z wytartych dziur w skale wraz z prowizoryczną barierką z przesuszonego, kruchego i elastycznego drzewa z dramatycznymi urwiskami po obu stronach oraz kilkanaście metrów bardzo wąskiego chodnika wzdłuż pionowej ściany przy urwisku 300 metrów w dół i obłędną, ale jednocześnie zatrważającą panoramą na gór Tigraju.
Skoro tak daleko dotarłyśmy, nie możemy się już zatrzymać – tak powtarzałyśmy sobie z Anią. Przewodnik tym razem już sam wskazywał nam krok po kroki i ręka za ręką jak wdrapywać się na niewielką skałę łączącą odcinki. Tu po raz drugi łacina soczyście cisnęła się na język i cholernie ciężko było ją zatrzymać. Udało się, ale takiego tempa bijącego serca chyba jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Ze strachu łzy cisnęły się do oczu a nogi same podskakiwały z przerażenia.
– P!&%@*$#, nie ma opcji nie ide! – mówię do Ani zdecydowanym głosem.
– Ja nie wiem co mam zrobić! Nie ide ani w jedą ani w drugą! – w jej głosie było SERIO przerażenie.
Byłyśmy jakby na czubku szpilki w bezkresie a dookoła panorama podkreślająca naszą absolutną małość w tym cudzie natury. Siedziałyśmy na czubku tej szpilki przez kilka minut pijąc wodę i powoli uspokajając emocje.
– Weź proszę mój aparat i zrób zdjęcia w środku – poprosiłam przewodnika. Nabrałam ciut pewności siebie, ale jeszcze nie na tyle, aby ruszyć dalej. Poza tym, nie wyobrażałam sobie wejść do środka zostawiając resztę swoich ludzi na skale. Już wcześniej byłam w środku Abuna Yamata i dlatego może też łatwiej mi było podjąć taką decyzję.
– Dobra, ide! – aż się zakrztusiłam wodą, gdy usłyszałam słowa Ani – Kto nie ryzykuje nie pije szampana! Nie spodziewałam się, że dotrę tutaj! A to już naprawdę końcówka. Ruszam!
I chociaż bała się pieruńsko, przyklejona do ściany robiła krok za krokiem aż dotarła do świątyni wykutej w skale. Za nią ruszyłam ja i Darek. Nie było łatwo, gdyż chodnik był naprawdę wąski a przy okazji zaczął wiać dość silny wiatr. W tych okolicznościach moja rozbudzona wyobraźnia zaczynała paraliżować moje ruchy i nakręcać „kwiecistość” słów wypowiadanych w głowie.
Lecz gdy dotrze się już do kościoła człowieka ogarnia duma, gdyż jest on naprawdę wspaniały!
Jak mówią miejscowi, szlak do Abuna Yamata nie jest łatwy, ale na przestrzeni szesnastu wieków jej istnienia jeszcze nikt nie zginął podczas wspinaczki. Czyżby potęga wiary, boskie siły tudzież aniołowie pilnują pielgrzymów docierających do tego najniebezpieczniej położonego kościoła na świecie?
Skarby we wnętrzu świątyni
Niebezpieczny chodnik nad przepaścią kończy się wykutą w skale jamą, czymś na kształt przedsionka. Otwierają się ciężkie drewniane drzwi, a z wnętrza wynurza się tajemniczo bezzębna postać w białych chustach i zawiniątkiem na głowie. To opiekun kościoła.
Oprócz ekstremalnego szlaku i zapierających dech w piersiach panoram, Abuna Yamata słynie z niezwykłych malowideł na ścianach. Dzięki doskonałym warunkom (niskiej, wręcz zerowej wilgotności oraz suchemu powietrzu) malowidła na suficie i ścianach zachowały się prawie że w nienaruszonej formie, oryginalne z V w. n.e.! Przedstawiają one sceny ze Starego i Nowego Testamentu a także postacie historyczne związane z krzewieniem chrześcijaństwa w Etiopii. Same malowidła są bardzo charakterystyczne dla regionu: proste linie, okrągłe głowy, migdałowe oczy i pełne usta.
We wnętrzu świątyni spotkaliśmy księdza, który jak mówi, opiekuje się obiektem od prawie 50 lat. Na szczycie w innej części ma swoją prostą celę, także wykutą w skale. Zaopatrują go w najpotrzebniejsze rzeczy pielgrzymi, ale od czasu do czasu zdarza mu się schodzić na niziny do wiosek.
Po krótkiej pogawędce duchowny zaproponował coś niezwykłego. Podszedł do ściany, gdzie stał prosty, drewniany stojak na książki. Przykucnął i zacząć przekładać i wyjmować coś ciężkiego ze sfatygowanej, skórzanej obwoluty. Była to stara księga. Miała drewnianą, obciągniętą skórą okładkę z tłoczeniami. Po karbowanych brzegach stron łatwo było się domyśleć, że każda kartka to odpowiednio przygotowana kozia skóra. Położył ją na stojaku, otarł zdobnym obrusikiem z namaszczeniem, aby zaraz wypowiedzieć krótką modlitwę i trzykrotnie ucałować okładkę. Swoim tajemniczym i nieco mistycznym głosem powiedział, że księga liczy sobie tyle samo lat co świątynia. 1600 lat! V w. n.e.! Powoli i delikatnie otworzył księgę… Naszym oczom ujawniła się przepięknie malowana karta przedstawiająca m.in. Maryję i małego Jezusa. Na kolejnej karcie była namalowana Trójca Święta według tradycji etiopskiej czyli trójka siwobrodych dziadków. Kolejne strony to czarny i czerwony tekst napisany w języku gy’yz, który nie jest już używany (ale stanowi bazę znaków dla języka amharskiego).
Oczy nam się zaświeciły. W każdym innym miejscu na świecie taki skarb byłby schowany w muzealnym sejfie, w najlepszym wypadku na szklanej ekspozycji zabezpieczonej alarmami i laserami. Ale nie w Etiopii! Tu wielowiekowe dzieła cały czas są używane podczas liturgii, mają wymiar praktyczny, gdzieś pobocznie skarbu, który trzeba pilnować. Mało tego! My nie tylko możemy z zachwytem przyglądać się jej strona po stronie, ale także… pozwolono nam DOTKNĄĆ tej starej księgi! Ten fakt wszystkim odebrał mowę.
Po dotarciu do kościoła nikogo już nie dziwiło miano najniebezpieczniejszego kościoła świata dla Abuna Yamata. Dla każdego wiernego i pielgrzyma odwiedzenie tej świątyni to zapewne dowód zatwardziałości w wierze, której nie przysłoni nawet strach o własne życie.
WARTO PAMIĘTAĆ!
– Wybierając się na wspinaczkę do Abuna Yamata warto zabrać ze sobą pieniądze. Osoby zabezpieczające wspinaczkę oczekują napiwku (sugerowane 30-50 birów dla każdej pomagającej osoby a jest ich przynajmniej 4). Ofiara, którą należy zostawić w kościele księdzu tuż przed wyjściem to 100 birów od osoby. Nie można także zapomnieć o napiwku dla przewodnika!
– na szlak należy zabrać ze sobą butelkę wody, nakrycie głowy, okulary przeciwsłoneczne i nakremować się filtrami. Najlepiej zabrać ze sobą buty z dobrym bieżnikiem, ale sandały turystyczne także się sprawdzą. Spodnie powinny być elastyczne, aby nie blokowały ruchów podczas wysokiego zadzierania nóg w czasie wspinaczki. Można zabrać rękawiczki do ścianek.
– na całość warto przeznaczyć sobie 3h i więcej, aby móc w pełni duchowo odczuć magię miejsca (nawet niewierzący poczują, że miejsce jest wyjątkowe)
Zapisz się do NEWSLETTERA. Jesteś tutaj nieprzypadkowo! Myślę, że możesz znaleźć tutaj jeszcze więcej ciekawych treści. Dla subskrybentów przewidziałam unikatowe materiały 🙂