Stoję na rogu Plaza de la Catedral. Za mną La Bodeguita del Medio – legendarna restauracja odwiedzana przez Hemingwaya, który przychodził tutaj na mojitos na bazie słynnego rumu Havana Club. Przed nią tłumy turystów, którzy tak jak i ja wcześniej, próbują zrozumieć, co takiego pociągało jednego z najsłynniejszych pisarzy tworzących na Kubie.
W centralnym miejscu placu znajduje się Catedral de San Cristobal -barokowy kościół uznany za najpiękniejszy w obu Amerykach. Dookoła w starych pokolonialnych budowlach znajdują się galerie sztuki i gwarne restauracje, z których niesie się grana na żywo muzyka. Trudno przejść obojętnie. Nie tylko mnie. Dookoła falują siała niczym wstążeczki na wietrze. Ich uśmiechnięte buzie sprawiają, że nie sposób od nich oderwać oczu. Po chwili poczułam dłoń na ramieniu, która zwinnie mnie odwróciła. Natychmiast na środku ulicy wpadłam w wir tańca i muzyki. Nie byłam wyjątkiem. Cały plac pląsał w rytmie cha-chy, salsy i marenge. Muzycy widząc rozradowanych przechodniów sami podrygiwali
To chyba najradośniejsze miejsce w jakim byłam. A to dopiero pierwszy dzień poznawania Kuby.