AFRYKA! Moja pierwsza, druga, trzecia i kolejna miłość.
Do pewnego dnia niespełniona. W sumie nie wiem od czego zacząć.
Listów się nie publikuje, ale to właśnie mój list, na łamach którego postanowiłam podzielić się doświadczeniami ze swojej pierwszej prawdziwie afrykańskiej podróży, zainspirował nie do stworzenia tego bloga.
Oto treść listu:
“To nie była wyjazd do pracy chociaż i poniekąd tak – kiedyś na targach turystycznych wyjawiłam pewnej osobie moją miłość do Afryki. Afryki Równikowej, tej jeszcze nie poznanej. Temat został podchwycony. Po pewnym czasie odebrałam telefon – „Dziewczęcie! Pakuj się! Za tydzień jedziesz zdobywać Czarny Ląd!” (brzmi trochę nieprawdopodobnie, ale naprawdę tak było!).
Nie mogłam odmówić. Zostałam zabrana do Burundi, Rwandy, Kongo i Ugandy w charakterze praktykanta. Miałam powiedziane, że jeśli mi się taka Afryka spodoba (a w tak odległej jeszcze nie byłam) to mogę liczyć na prace w charakterze pilota.
Afryka okazała się jeszcze piękniejsza niż myślałam!
Bardziej zdumiewająca i różnorodna. Cała ta sytuacja spadła na mnie jak grom z jasnego nieba. Tak naprawdę to dopiero w połowie wyprawy (miała ona charakter poznawczy – przecieranie szlaków oraz próba wykreowania programu w tamten rejon) zorientowałam się, gdzie ja jestem, że spełniam swoje marzenie! W międzyczasie zauważałam, jak moi towarzysze wyprawy się ze mnie podśmiewują, ale i byli pełni podziwu. Jeszcze nigdy moje zmysły nie były tak wyczulone na zapachy, kolory czy ruch. Coś nie do opisania! Zachwycały mnie liście o dziwnych kolorach i kształtach, same odcienie barw, zwierzęta, potrawy a przede wszystkim ludzie i dzieci.
Afryka – inny świat!
To niesamowite, że pomimo braku podstawowych dóbr, bez jakich my nie potrafimy się obyć, oni sobie świetnie radzą w tych prostych warunkach I NIE POTRAFIĄ ŻYĆ INACZEJ (podarowany Pigmejom scyzoryk wywołał w ich oczach przerażenie, nie wiedzieli, do czego to służy, jak się tym obchodzić, nie wiedzieli, czym są nożyczki czy widelec). Nie spotkałam tam ludzi smutnych. Wszystko mnie wzruszało. W szczególności dzieciaki w ośrodkach misyjnych, które mimo iż były sierotami nie traciły uśmiechu. Chciały się z nami bawić, śpiewać czy tańczyć. Łapały za ręce i nie chciały puścić. Jakże wspaniale było usłyszeć ”dziękuję” w ich języku od malej napotkanej dziewczynki po opatrzeniu przez nas jej zakrwawionej stopy. Czułam się spełniona i szczęśliwa w sytuacjach, kiedy mogłam im dać coś od siebie.
Sytuacja dużego kalibru
Do nieco mniej przyjemnych sytuacji należało nocne spotkanie z burundyjskimi rebeliantami. Jechaliśmy do Gitegi, drugiego co do wielkości miasto w Burundi. Jako że mapy często kłamią i nie wskazywały prawidłowych odległości miedzy miastami (wskazują odległości wektorowo a nie trasą- Lonely Planet…), nie udało nam się wrócić do hotelu w Bujumburze (stolica) przed zmierzchem.
Było ciemno, jedyne oświetlenie drogi to te, które miał samochód i to tez nie do końca sprawne. Przejeżdżamy przez wioseczkę gdzieś w górach. Zatrzymują nas – w sumie nie zdziwiło to naszego towarzystwa zważając na fakt, że jest to kraj, w którym od wielu wielu lat panuje z przerwami, mniejszym bądź większym nasileniem wojna domowa. Jednak tym razem nie udało się szybko uwolnić od uzbrojonego po zęby ‚funkcjonariusza’ mimo pomocy lokalnego przewodnika. Powiedziano nam, że jest już po godzinie 19 i nie można wychodzić z domu a tym bardziej poruszać się samochodem. Kategorycznie zabroniono nam opuszczać busa. Kazano nam przenocować. Trafiliśmy na jakiegoś wyjątkowo skrupulatnego typa, a raczej było ich wielu. Weszli do naszego pojazdu, sprawdzili wizy, upewniając się czy wszystko zgadza się ze zdjęciem, przeszukano auto, nas i nasze torby. Cały ten spektakl trwał z 30minut i wciąż nie chciano puścić. Co więcej, nie pozwolono ruszyć, a zatrzymać się na nocleg tez nie było gdzie – dookoła tylko góry. Żadne nasze prośby ani tłumaczenia, że jesteśmy turystami a do hotelu mamy jakieś pół godziny nie działały.
Zadecydowano: narada!
Po naradzie pozwolono nam odjechać. Ale nasza radość nie trwała długo. Zdążyliśmy zamknąć drzwi, ktoś zapukał w szybę. Jednemu delikwentowi przypomniało się, iż o tym, kto w nocy może przejeżdżać a kto nie, decyduje…… lokalny szef! Który właśnie śpi…. I którego wszyscy się boja…. I oni i my nie wiedzieliśmy, co zrobić. Na szczęście jeden z lokalnych ‚władz’ zaryzykował i obudzili wielmożnego. Był strasznie zły. Jak tylko usłyszał o naszej sprawie, stwierdził, ze nie ma opcji i zostajemy.
Sytuacja potoczyła się później bardzo ciekawie. Ci, którzy nas zatrzymali stanęli po naszej stronie i namawiali wodza, żeby nas puścił. Ten wchodził osobiście do nas by się przywitać mając jednocześnie kamienna twarz. Mijały minuty, a nawet ich kilkadziesiąt a sytuacja się nie zmieniała. Wiec trzeba było zastosować inne metody niż negocjacje… Zgadnij, jakie?……. Finansowe:) zobaczył 20$, uśmiechnął się, machnął ręką wskazując nam kierunek: do hotelu…
Dopiero po wszystkim powiedziano nam ze sytuację udało nam się rozwiązać wyjątkowo pokojowo. Okazało się, że przejeżdżaliśmy przez takie terytoria, gdzie władze państwowe nie maja nic do powiedzenia, natomiast realna władzę sprawują nielegalni, samozwańczy i bardzo niebezpieczni kacykowie, których ludzie trudnią się się w rabowaniu, zabijaniu i gwałtach….. Więcej chyba nie trzeba opowiadać..”
A to dopiero początek niezwykłej przygody w Afryce…
Join the discussion One Comment