Kolej Ugandyjska czyli niezwykłe przedsięwzięcie brytyjskich kolonizatorów pragnących czerpać korzyści z bogactwa interioru Afryki. Przez parlament w Londynie nazywany „linią szaleńców”, która nigdy nie zostanie ukończona. A powód do takiego myślenia był zasadniczy: ogromna różnica wysokości w ukształtowaniu terenu na całym odcinku generowała ogromne koszty finansowe, ale także mobilizowała ówczesnych budowniczych do wykazania się niezwykłą jak na tamten czas myślą konstruktorską. Na jej długości 845 km od Kisumu przy Jeziorze Wiktorii do Mombasy, zostało zbudowanych 1200 mostów i 43 stacje. W trakcie 5 lat (1896-1901) oprócz stricte konstrukcyjnych trudności pojawiały się także inne: podkłady pod tory pożerały termity, bydło transportujące towary wybiła mucha tse-tse, a ludzie ginęli nie tylko z powodu przepracowania i malarii, ale także byli zabijani prze lwy na ternie Tsavo National Park (w sumie szacuje się, że w się, że budowa pochłonęła ok 4.000 istnień ludzkich), gdy budowali, jak to mówili między sobą, „żelaznego węża”.
Przez wiele lat kolej służyła nie tylko przewozowi towarów, lecz również transportowi osobowemu. Podróż między Nairobi a Mombasą („Kolej Lunatyków”) nigdy nie trwała tyle, ile zakładano. Ilekroć wracałam z uroczych safari pociąg co prawda był na czas, jednak dotarcie do Mombasy łączyło się z co najmniej dwugodzinnym opóźnieniem ( odjazd o 19, przyjazd planowo o 10, czyli przy dobrych wiatrach minimum 15h!!!).
Podróż koleją nocą
Oczywiście można polecieć samolotem na tym odcinku, jednak mając troszkę więcej czasu warto doświadczyć prawdziwie afrykańskiej przygody! W trakcie nocnej podróży, pasażer pierwszej klasy miał do dyspozycji kuszetkę, a rano i wieczorem serwowane były posiłki. Co prawda w środku zamiast klimatyzacji niedziałające wentylatory, ze śmietniczki nocą wychodziły karaluchy i skolopendry, pościel sfatygowana, obrusy w wagonie restauracyjnym dziurawe, naczynia wyszczerbione a jedzenie raczej podłe, to możliwość podglądania zza okien zupełnie innej rzeczywistości, takiej, której nie pokazują katalogi turystyczne ani nie prowadzą główne trasy samochodowe do parków narodowych, pozwala na stworzeni w głowie pełnego obrazu kraju. To kalejdoskop kontrastów: od zielonych lasów po pustkowia z rzadka obsadzone ostrokrzewami i czerwoną ziemią wgryzającą się w skórę spotykanych w okolicy słoniami. Od bogatych willi na obrzeżach Nairobi po slamsy i śmietniska zamieszkiwany przez ubogich, którzy wyczekiwali na przejazd pociągu z nadzieją, że obsługa wyrzuci im przez okno chleb po śniadaniu a biały nową parę spodni.
Wiele lat upłynęło od zakończenia budowy, ale do dzisiaj podróżując Koleją Lunatyków czyta się jej historię. Przykładem mogą być chociażby liczne baobaby rosnące wzdłuż trasy, w szczególności bliżej Mombasy. Mówi się, że przewożeni niewolnicy karmieni byli owocami tego drzewa, a pestki wypluwali za okno – stąd występują tak licznie.
Nowoczesna kolej w Kenii
Jednak od 2017 roku podróżowanie koleją na odcinku Nairobi – Mombasa całkowicie się odmieniło dzięki inwestycji Chińczyków. Wybudowany odcinek, liczący 472 km można pokonać w niecałe 5 godzin, dzięki nadziemnym wiaduktom i bezkolizyjnej trasie. Mieszkańcy kraju uważają ów inwestycję za milowy krok w podróżowaniu po kraju (jeśli porównamy go z czasem podróży starszej konstrukcji). Cena biletu ekonomicznego to ok 700 KSH.