Opisane wcześniej scenki rodzajowe towarzyszyły nam w drodze do wagonu restauracyjnego. Tam też nie obyło się bez przygód.
Wizytowanie jej rozpoczęliśmy od…zdecydowanego walenia w zaszklone, zamknięte drzwi. Okazuje się, że nie tylko nasz wagon sypialniany oddzielony jest od reszty potrójnymi drzwiami, zamkniętymi na przemian na łańcuch z kłódką i klucz ampulowy (kiedy konduktor nas usłyszał, wyznaczył równo godzinę na posiłek i przedarcie się przez zatłoczone wagony), ale rzecz ma się podobnie z wagonem restauracyjnym.
Po coraz głośniejszym nacieraniu na drzwi, podeszła pulchna Chineczka w fartuszku z opaską na głowie i w puściła nas do środka. Zajęliśmy najbliższy wolny stolik i otrzymaliśmy kartę dań z powitalną litanią po chińsku. Jedynie z uśmiechem na twarzy odpowiedziałam „Uo bu dong” co znaczy „nie rozumiem”, rozbawiając nachyloną nad nami panieneczkę.
Dla obcokrajowca nie znającego języka chińskiego ogromnym udogodnieniem jest menu zawierające obrazki proponowanych dań. Wystarczy wskazać palcem na zdjęcie a kelnerka i my sami mamy pewność co zostało zamówione.
Ale żeby nie było tak łatwo… Podane ceny były w RMB (chińska waluta). Osoba dostarczająca nam bilety kolejowe zapewniła, że w pociągu spokojnie można zapłacić dewizami. Dla potwierdzenia tej reguły, łamaną chińszczyzną wydukałam:
– Ja nie mam RMB. Mam dolary. ok?
– NIE! Tylko RMB!
Ups…no to mamy problem…Została nam zawrotna suma 30 RMB co stanowi ok 4 EURO. Całą chińską kasę, którą posiadaliśmy, Marek wydał na dworcu, tuż przed wejściem do pociągu na 20 JABŁEK, od których jest absolutnym fanem! Nas głodnych jak wilki stać było na dwa skromniutkie śniadania, składające się z jajka, chleba i masła.. A co potem? Dopiero o 18 następnego dnia będziemy na miejscu.
Zaczęłam pękać ze śmiechu.
– A co ci jest tak wesoło? – zapytał Marek
– Bo chyba będziesz musiał się przeprosić z moimi pierogami, na które tak strachliwie patrzyłeś
– Oj, chyba tak… – zabrzmiało bardzo poważnie.
Poprosiliśmy panią kelnerkę gdyż chcieliśmy złożyć zamówienie. Nie poszło nam łatwo. Wybrane przez nas dania serwowane były dopiero rano. A my przyszliśmy na kolację.
– No to ile ci tych pierogów zostało?
Biali ludzie. Turyści. wybierają się w blisko dobową podróż z 30 RMB. O ZGROZO!
Ostatecznie udało nam się znaleźć jedno danie na miarę naszego budżetu: kurczak z orzechami, marchewką i ostrą papryką. Z precyzją szwajcarskiego zegarmistrza Marek posypał swoją połowę dania dodatkową porcją ostrej przyprawy. Zauważyłam, że nie jest entuzjastą chińskiej kuchni (ja wręcz przeciwnie!). Coś mi się wydaję, iż ma to związek doświadczeniami z poprzednich pobytów w tym kraju połączonej z jego wrażliwością żołądka. Czyżby ta ostrość miała za zadania wytłuc nieprzychylne nam istoty znajdujące się w posiłku?
Delektowałam się każdym kęsem, gdyż podana porcja była zaledwie symboliczna. W międzyczasie komentowaliśmy nasze przyszłe i przeszłe poczynania finansowe: odmowa wymiany pieniędzy w hotelu, bankomat który długo zastanawiał się czy oddać kartę czy nie. Podjęliśmy chytry plan dogadania się z naszym bystrym konduktorem, by spróbować u niego wymienić część pieniędzy na jutrzejszy posiłek.
Ze skromnym budżetem podgladaliśmy innych biesiadujących, którzy zajadali wykwintne smakołyki: krewetki, naleśniczki, tofu, czy buliony. Uciekający ślinką powróciliśmy do naszego przedziału aby z sukcesem zrealizować powzięty plan.