Podczas jednej z moich wizyt w Chinach dowiedziałam się, że w okolicy Yangshuo (jak zwykle bardzo komercyjnej), mieście kończącym rejs po rzece Li (z miejscowości Guilin), znajdują się jaskinie bogate w stalaktyty i stalagmity. Dodatkową atrakcją jednej z nich są baseny błotne oraz termalne. Nie raz próbowałam namówić swoich podopiecznych na ich odwiedzenie, ale szał zakupów przyćmił chęć ich zobaczenia nawet pomimo wcześniejszych deklaracji. Nie udało mi się ich zobaczyć do momentu pojawienia się pewnych dwóch zakapiorów.
Będąc na miejscu próbowałam ustalić plan działania tak, by każdego usatysfakcjonować. Okazało się to jednak szalenie trudnym wyzwaniem: propozycje zaczęły się na siebie nakładać, ilość partycypujących ciągle zmieniać. Lokalny przewodnik mimo, że przemiły w przypadku tylko polskojęzycznych klientów niewiele mógł zdziałać. Zatem musiałam się dwoić i troić i kombinować.
Ponieważ mnie samej bardzo zależało na zobaczeniu wspomnianych wcześniej grot, postanowiłam zachęcić też innych. Ułatwiłoby mi to również kwestie organizacyjne. Jednak im bardziej się starałam, tym bardziej chęć zakupów dominowałam ( no cóż, tak to jest, gdy przeważają kobiety 🙂 )
No nic…. Najbardziej zawzięci i zdecydowani okazali się dwaj panowie. Zatem jak tam się dostać ?
Auto golfowe – elektryczne – szalenie popularne i łatwe w dostępie, ale przy trzech osobach generujące wysokie koszty.
Rower? SUPER! nigdy tam nie byłam, nie wiem jak dojechać, a każdy przewodnik odmawiał i trząsł się na myśl o przejechaniu tego odcinka. Zatem pójście piechotą tym bardziej odpada.
A może naszym autobusem? Kierowca odmawia współpracy…
Kiedy już prawie pomysł upadł i czasu było coraz mniej pomyślałam: a może zapytać kogoś na ulicy i niech nas podwiezie skuterem? Lokalny przewodnik wsparł mnie w tym pomyśle. Pobiegł przed hotel i po chwili wrócił. Ponieważ były nas trzy osoby, trzeba zorganizować dwie maszyny.
Pada pytanie: KTO POTRAFI PROWADZIĆ SKUTER? W sumie ja potrafię i mam pewne doświadczenie w tej dziedzinie, ale na ulicach chińskich, gdzie każdy jeździ według jakichś reguł, a w gruncie rzeczy ja tej ich logiki nie pojęłam, wolałam się tego zadania nie podejmować. Poza tym było ze mną dwóch rosłych panów i z trudem wyobrażałam sobie powożenie któregokolwiek z nich, ważącego co najmniej dwa razy tyle co ja. Tak czy siak, nasze połączone myśli wytypowały Bogdana na drugiego kierowcę (pierwszym była nasza pani przewodnik). Na próbę chwiejnie przejechał się na pobliskiej ulicy. Nasi chińscy pomocnicy bardzo szybko stwierdzili, że… ta maszyna jest zbyt niebezpieczna, gdyż kierowca zbyt zachłannie pożądał wiatru w swojej bujnej czuprynie.
Posmutniałam. Plan upadł. Po krótkiej rozmowie pomiędzy tubylcami usłyszałam ich propozycję rozwiązania problemu. Dostaniemy skuter elektryczny, który nie pojedzie szybciej jak 35-40 km/h, jest lżejszy, a tym samym dla nas bezpieczniejszy. Bogdanowi Pierwszemu mina zrzedła, ale perspektywa zobaczenia jaskiń i umoczenia zadka w błocie i wodzie wzięła górę. Raz jeszcze przejechał się wehikułem. Padła decyzja: JEDZIEMY!!! Ja zostałam pasażerem Bogdana Pierwszego i Boguś został poprowadzony przez naszą chińska przewodniczkę.
Podstawową zasadą chińskiego ruchu drogowego jest: jedź tam, gdzie jest pusto, kto pierwszy ten lepszy, nie wjedź w kogoś i nie daj wjechać w siebie. Chińczycy tę umiejętność mają opanowaną do perfekcji, my natomiast na ich drogach jesteśmy laikami. Postanowiłam zatem być nawigatorem i kontrolerem labiryntu prowadzącego do jaskini, co zostało zaakceptowane przez kierującego.
– Jedź! Tam jest pusto!
– Za nami auto!!!
– Ciągnik nas wyprzedza!!
– Motor nas wyprzedza!
– Tandem nas wyprzedza…
– Nasi zwalniają…
Chińczycy byli pozytywnie zaskoczeni widokiem białych ludzi na dwukołowcu: uśmiechali się, machali do nas, a nawet robili zdjęcia jadąc obok równolegle na podobnych maszynach. Ta wszechobecna sympatia dawała nam pewien spokój, że na drodze będziemy traktowani z dużą ostrożnością i dozą wyrozumienia. Jazda z czasem zaczęła dawać nam coraz więcej frajdy.
Bogdan, który w Polsce spędza dużo czasu za kierownicą stwierdził ostatecznie, że podjął się nie łatwego wyzwania. Wspierając się wzajemnie po 30 minutach dotarliśmy na miejsce.
Po otrzymaniu biletów, obsług ręczyłam nam odpłatny kluczyk do szafki, gdzie mogliśmy zostawić cenniejsze rzeczy, włożyliśmy plastikowe klapki na nogi i w wyznaczonym miejscu czekaliśmy na pojawienie się przewodnika
Betonowym chodnikiem przyczepionym do krawędzi ściany góry (krasowego wzniesienia) dotarliśmy do wejścia. Było mokro, trochę ślisko, pachniało minerałami, które tworzą wymyślne formy stalaktytów i stalagmitów.
Wewnątrz umieszczono kolorowe lampy, które podkreślały ich urodę: firany, żaluzje, brokuły, stelle, filary, grzyby, groty czy fantazyjne postacie. Ciasno i wysoko, jak w bajecznym lesie z filmu Avatar, gdzie momentami trzeba pochylić się pod zwalonymi drzewami. Temu wszystkiemu towarzyszy opis przewodnika. Nasza rozbujana wyobraźnia pełna jest skojarzeń.
Doszliśmy do nieco ponurego pomieszczenia, jakby sali. To tutaj znajdowała się przebieralnia i basen z błotem o podobno niezwykłych właściwościach. Ponieważ był środek tygodnia, mogliśmy się cieszyć spokojem zwiedzania, co w chińskich warunkach jest naprawdę rzadkością! Co prawda ja sama nie nastawiałam się na błotko, ale wszystko wyglądało bardzo kusząco. Zostałam obwieszona aparatami i zabawiałam się w paparazzi. Panowie jak dzieci taplali się w brązowej mazi, wzajemnie się nią smarowali. Czyżby brakowało im dziecięcych igraszek?
Po obmyciu się i osuszeniu przeszliśmy do zamglonego, gorącego i dusznego pomieszczenia. Tutaj znajdowały się płytkie gorące źródła. Panowie migusiem zrzucili ręczniki i zaczęli się w niej wygrzewać.
– Aj… jak gorąco….oooo… jak dobrze….
– Ufff…..
Od tego aj i oj i uff sama zdecydowałam się skorzystać z tej przyjemności. Poszłam za najbliższą ściankę, założyłam kostium i wpakowałam się do gorącej wody. Okazała się ona naprawdę gorąca, bo nie obyło się bez mojego aj i oj. Usiadłam w miejscu, gdzie ściekała ona naturalnie. Do jej źródła wsadziłam zegarek, by zmierzyć jej temperaturę…63 stopnie!!! na kolanach przeszłam do nieco chłodniejszego basenu. Musiałam robić to bardzo ostrożnie, ponieważ każdy gwałtowniejszy ruch w takiej temperaturze powodował zawroty głowy a w konsekwencji wywrotkę. W każdym razie PRZYJEMNOŚCI TRWAJ!!!
Niestety nie za długo, gdyż organizowanie przejazdu pochłonęło bardzo dużo czasu a my z resztą grupy byliśmy umówienie na wspólny posiłek. Poza tym zależało nam by wrócić na tyle wcześnie by na ulicy było jeszcze jasno, a tym samym bezpiecznie.
Wsiedliśmy na nasze pojazdy. Ponieważ zbliżały się godziny szczytu Boguś ze swoją przewodniczką częściej na nas spoglądał dając wskazówki jak jechać.
Zaczęło się ściemniać. Auta, rowery i motocykle włączyły światła. A GDZIE U NAS WŁĄCZA SIĘ ŚWIATŁA? Z pozycji pasażera majstrowałam przy wszystkich guzikach i pstryczkach znajdujących się w okolicy kierownicy. Odkryłam klakson, kierunkowskaz, nawet bezdźwięczne radio zaświeciło, ale lamp przednich i tylnych nie odnalazłam. Chyba nasi prowadzący się zorientowali. Zwolnili, by swoją obecnością dać znak innym na drodze.
Z nie dużym spóźnieniem dotarliśmy na kolację w Yangshuo. Pełni wrażeń nie tylko z tytułu pięknych jaskiń ale i doświadczeń an chińskich drogach wydobyliśmy okrzyki radości. Nie musieliśmy siebie wzajemnie przekonywać, że będzie to jedno z najczęściej wspominanych naszym znajomym chińskich przygód.