fbpx Skip to main content

UWAGA! TEKST NIE JEST PRZEZNACZONY DLA OSÓB WRAŻLIWYCH!!!
Powszechnie znane jest bogactwo smaków kuchni chińskiej: słodkie, kwaśne, słone czy wszystko na raz pomieszane. Jej składniki również zadziwiają. Można nawet rzec, że jada się tutaj wszystko: znane i mniej znane owoce i warzywa, od popularnych kurczaków przez żaby, żółwie, węże i… coś co my ludzie z Zachodu nie możemy zrozumieć: naszych czworonożnych przyjaciół. O skali tego procederu i wielkiego uznania wśród chińczyków mięsa psiego i kociego dowiedziałam sie dopiero teraz, po sześciu latach regularnych wizyt!
Co prawda spotykałam w Pekinie mięso psa czy kota na nocnym bazarze, ale traktowałam je jako atrakcję pod turystów, tak jak i inne spożywcze dziwadła: skorpiony, pająki, rozgwiazdy czy koniki morskie. Jak bardzo mogłam się mylić!

Będąc w Pingan, wiosce w górach znanej z pól tarasowych obsadzonych ryżem, spotkałam kolegę po fachu. Tradycyjnie wymieniliśmy sie doświadczeniami, odkrywając nowe, nieznane sobie wzajemnie miejsca. Opowiedział mi o pewnym nietypowym bazarze w Yangshuo, który postanowiłam odwiedzić.

Yangshuo. Miejscowość bardzo turystyczna, kończąca słynny rejs po rzeczy Li. Dokończyłam swoje obowiązki i zaczęłam mentalnie przygotowywać się do spaceru. Im bliżej wyjścia, tym więcej pytań czy chcę i czy dam radę dotrzeć w wyznaczone miejsce. Zastanawiałam się, co mogę zobaczyć, wiedząc że czekają mnie trudne sceny. Krótki spacer z hotelu do punktu docelowego przepełniony był różnymi myślami.

W końcu trafiłam na wielki hangar z zieleniną: olbrzymimi ziemniakami, gigantycznymi cukiniami, rzodkwiami i innymi warzywami, które na pewno jadłam ,ale nie wiedziałam jak wyglądają, bo w moim kraju są nieznane. Kolorowe towary ułożone były na murkach wyłożonych białą płytką. Opustoszały bazar raczej kończył funkcjonowanie, ale nikt nie pakował swojego dobytku.

Powoli pomaszerowałam w kierunku, który wskazał mi kolega. Miałam wyostrzone zmysły do granic, by móc wycofać się jeszcze w odpowiednim momencie.

W sąsiedniej hali, w centralnej części, ustawiono klatki z kurami, kaczkami i królikami. Klient mógł wybrać okaz żywy lub martwy i zabrać go do domu. Ptaki wyjmowano za skrzydła a następnie związywano za nogi kilka sztuk na raz. Króliki natomiast splatano ciasno uszami głowa przy głowie. Proceder wyglądał brutalnie, ale zwierzaki nie wydawały żadnego dźwięku niezadowolenia.

Na ścianach pawilonu odbywała się rzeź. W pierwszej chwili uderzył mnie zapach wilgoci w powietrzu. Każdy z rzeźników specjalizował się w oprawie innego zwierzęcia. Ścianki działowe oddzielały stragan od straganu. Ponieważ były to małe działalności, zwierzęta zabijano pojedynczo. Korowód rozpoczynał ubój kaczek. Na kamiennych blatach ułożono ogolone i opalone, jasnego koloru mięso jedno obok drugiego. Za ladą dyndały głowy całych kaczek. Jakaś kobieta tasakiem ćwiartowała drób. W głębi właścicielka miała klatki z czekającymi na swoją egzekucję okazami.

Sądną alejką szłam powoli wyglądając w dal, kontrolując jeszcze na zimno, co mnie jeszcze czeka. Na horyzoncie na drucianych hakach, przebite przez podgardla wisiały kot i pies. Pyszczki miały rozwarte z grymasem bólu, z wystającymi na bok językami a łapy zwierzęcia w takiej pozycji, jakby przygotowane do ucieczki. Przekrojone wzdłuż klatki piersiowej czekały na klienta.
I przyszła jedna zainteresowana. Oglądała połowę wiszącego psa. Zastanawiała sie, którą część wybrać. Towarzyszyło jej dziecko. Mały chłopiec przykucnął przy klatce z kotami, wsadzał do nich rączki, by pogłaskać wtulone w siebie futrzaki. Matka przytupnęła, odciągnęła i podniosła go do pozycji pionowej za kaptur. Kobieta krzyknęła coś do chłopca. Zapewne: Synku! To jest do jedzenia a nie do zabawy! Chłopcu zrzedła mina. Mama kontynuowała zakupy.

Na kolejnym podobnym straganie młody chłopak kończył pracę. Wycierał blat szarą od brudu szmatą i zdejmował fartuch roboczy. Dookoła niego było dużo dużych klatek pełnych wtulonych do siebie psów. Gdy zatrzymałam się, kilka czworonogów podniosło łby i smutnymi albo zmęczonymi oczami popatrzyły na mnie. Część z nich na pewno była chora, o czym świadczyły strupy na sierści, zalepione od ropy oczy, dziwne, nieznane mi narośla na nosach. Podobnie sytuacja wyglądała z kotami, z tym że one jakby dostojniej przyjmowały wiadomość o czekającej śmierci.

Jedną ścianę straganu zajmowała wielka kuchnia węglowa, na której poustawiane były kilkudziesięciolitrowe, aluminiowe garnki z przykrywkami. Z części buchała biała gorąca para wodna.

Nieco dalej, na całej ścianie na przeciwko mnie, stał rząd krzeseł i taboretów. Obok przygotowane duże butle gazowe z palnikami ręcznymi o długich uchwytach. Na taboretach siedzieli panowie, którzy sztywne ciała kotów i psów golili brzytwami a potem opalali ogniem, by pozbyć się reszty owłosienia.

Wszystkie te obrazy były przerażające. Często odwracałam się nie mogąc patrzeć na to co się dzieje w koło mnie. Płakałam i zakrywałam twarz. Przechodnie zaczepiali mnie pytając czy wszystko w porządku. Najgorsze jednak było przede mną.

Chodząc ze spuszczoną głową i zalaną łzami twarzą zastanawiałam się, czy ja, pojedyncza osoba, jestem w stanie coś zrobić? W tamtej sytuacji nic.

Przykucnęłam przy jednej z klatek. Jak za kotami nie przepadam tak teraz było mi ich cholernie żal. Patrzyły na mnie swoimi dumnymi, zaspanymi oczami. Pewnie nawet nie wiedzą, jak chociażby w Polsce, można żyć na kolanie swojego pana, który drapie czule za uszkiem. Nie ma nawet pojęcia, że można swobodnie pobiegać po dachach i drzewach. Nie wie, bo urodził sie w hodowli specjalizującej się w produkcji kotów do celów spożywczych.

Skowyt wyjącego psa postawił mnie na nogi. Zatkałam uszy, żeby nie słyszeć. Ale jęk stawał się coraz głośniejszy, piskliwy i błagalny, wyciskający kolejne łzy. Nawet, kiedy wydawało mi się, że go nie słyszę, dudnił we mnie w środku. Wzrokiem poszukałam wyjścia, z mokrą twarzą, rękami ściskającymi głowę wybiegłam z pawilonu potrącając przechodniów.

Szybkim krokiem chciałam dojść do hotelu, ale klaksony aut i motocykli poruszających się na ruchliwej drodze, wydawały się być skowytem psa, który najprawdopodobniej kończył swój żywot.
W pokoju zmęczona obrazami i dźwiękami, zapłakana zasnęłam.

Miałam świadomość istnienia tego typy dań w Chinach w szczególności w ich południowej części. Nie miałam jednak pojęcia o skali upodobania kociego i psiego mięsa.

Jak zostało napisane w jednym z artykułów w Newsweek, coraz więcej młodych Chińczyków, którzy przejmują zachodnie obyczaje, krytycznie patrzy na tradycyjne potrawy z psów i kotów. W lutym 2011 roku przeprowadzono sondaż, w którym 58,2% respondentów sprzeciwiło się jedzeniu psów i kotów. Mimo wszystko co roku 10 mln psów i 4 mln kotów kończy na talerzu. A ponieważ jest droższe od wieprzowiny czy wołowiny, stanowi obiekt snobizmu.
Co więcej, w przeciwieństwie do innych zwierząt rzeźnych, obrót psami nie podlega w Chinach żadnym regulacjom. Wciąż wierzy się, że mięso będzie lepsze, gdy psa zatłucze pałami.

Mój przewodnik wyjaśnił mi, iż takie mięso staje się jednak coraz mniej popularne. Posiadanie czworonoga jako domowego pupila jest oznaką zamożności w przypadku psów z rodowodami, ale o wykluczeniu go z chińskiego menu nie może być jeszcze mowy.

 

Bazar nieszcześć Bazar nieszcześć

Bazar nieszcześć

 

image image image

Szpilki w plecaku

Author Szpilki w plecaku

More posts by Szpilki w plecaku

Leave a Reply