fbpx Skip to main content

Niewielkie chilijskie miasteczka, o których już wcześniej pisałam mają ogromny urok. W oczekiwaniach na samolot ponad tydzień spędziła na południu kraju w Punta Arenas. Tam miałam okazję odbywać częste długie spacery i podglądać lokalne życie i obyczaje.

Nasz hotel usytuowany był bardzo blisko kamienistej, ciemnej plaży nad Zatoką Magellana. Co prawda do plażowania ona nie zachęcała, ale spacery były ogromną przyjemnością.

Już przed wyjazdem do Ameryki Południowej postarałam się dość dokładnie zapoznać z miejscowością Punta Arenas, której spędziła blisko dwa tygodnie. Moją uwagę od razu przykuły miejsca w samym centrum miasta nad zatoką, gdzie gromadziły się ogromne kolonie wielkich albatrosów oraz kormoranów różnych odmian. A że miałam do nich raptem odległość szerokości drogi, często się im przyglądałam.

Ogromne stada ptaków okupowały nie tylko plaże, pozostawiają po sobie białe piórka i urocze ślady na piasku swoich nóżek, ale także zajmowały pomosty nadgryzione zębem czasu. A właściwie falami sztormów, które w tym rejonie świata są codziennością.

Jako pasjonatka zwierząt, może nie za specjalnie ptaków, postanowiłam wejść na taki rozgruchotany pomost, by z bliska podejrzeć się wspomnianym koloniom. Zaprosiłam do towarzystwa Claudio, lokalnego przewodnika, który stał się potem moim chilijskim przyjacielem.

Dla Claudio nie ma rzeczy niemożliwych, nawet jeśli trzeba nagiąć odrobinę prawo. Tak było i tym razem. Ryzykując mandat od policji pilnującej plaży i spokoju licznego ptactwa, przedarliśmy się przez ogrodzenie z drutu kolczastego stając na spróchniałych deskach pomostu. Claudio pokazał mi, gdzie znajdują się najmocniejsze podpory, które nie grożą pęknięciem i bolesnym upadkiem kilka metrów w dół na kamienie albo do lodowatej wody. Idąc wzdłuż nich, zbliżałam się do kolonii białych skrzydlatych, stawiając spokojnie nogę za nogą. Nie byłam absolutnie pewna wytrzymałości popękanych, starych pni, mimo iż nie jestem ciężka, ale obecność Claudio, weterana takich niecodziennych eskapad dodawała mi otuchy.

image image
Zaczął wiać silny, boczny wiatr. Moja równowaga została zaburzona a odwaga oraz pewność siebie momentalnie gdzieś się ulotniły.

Odrobina zdrowego rozsądku, która jeszcze mi pozostała podpowiadała, że to już najwyższy czas zakończyć spacer po niepewnych deskach. Nogi zaczęły się uginać, a właściwie odmawiać posłuszeństwa nie czyniąc kolejnych kroków. Nawet pomocna dłoń Claudio do mnie nie przemawiała, a jego namowy nakręcały moją niepewność. Usiadłam na pomoście i starałam się uspokoić, trzymając rękami czapkę, którą wiatr z każdym podmuchem zdejmował z głowy. Oddałam aparat znajomemu, by ten złapał ciekawe kadry.

Miejsce było niesamowite. Miałam wrażenie, że znajduję się gdzieś sama na środku wód oceanu, a jedynymi, którzy dzielą ze mną tę chwilę są Claudio i kolonia olbrzymich albatrosów i kormoranów. Rozkładały swoje ogromne skrzydła, by je wysuszyć na wietrze, skakały z belki na belkę bawiąc się ze sobą. Czułam, że poniekąd wdarłam się na ich teren (mimo że dzieliło mnie od nich jakieś 5 metrów), gdyż zachowywały się bardzo pewnie. Wiedziały, iż są u siebie i w tych warunkach mają niewątpliwą przewagę.

image image image image




Booking.com


Szpilki w plecaku

Author Szpilki w plecaku

More posts by Szpilki w plecaku

Leave a Reply